Podatku od reklam nie będzie

Podatku od reklam, który tak wzburzył w tym tygodniu niezwiązane z rządem media, raczej już nie będzie. Nie należało się za niego brać równocześnie z próbą uprowadzenia Jarosławowi Gowinowi jego osobistej partii. Zwłaszcza, że Adamowi Bielanowi nie udało się uprowadzić wystarczającej liczby posłów Porozumienia do obozu Naczelnika, tak zasadzając nóż po rękojeść w plecy wicepremiera. Wygląda na to, że wręcz poniósł klęskę, bo dostatecznie dużo parlamentarzystów trwa przy Gowinie. Co oznacza festiwal kłopotów dla Zjednoczonej Prawicy.

Reklama

Chcąc wraz ze swym wodzem przetrwać w polityce muszą oni po pierwsze znaleźć sobie alternatywny obóz, a po drugie utrzymać dostęp do mediów i przede wszystkim ich sympatię. Skoro TVP przestała wpuszczać gowinowców na wizję, wybór mają tylko jedem – media komercyjne. To z kolei oznacza wręcz konieczność uczynienia wszystkiego, żeby zablokować podatek od reklamy. Tak gwarantując sobie już nie wsparcie sympatyzujących z opozycją: gazet, telewizji i portali, lecz wręcz ich płomienną miłość. Być może w tym jednym momencie gowinowcy będą mogli liczyć na ciche wsparcie ziobrystów. Posłów Solidarnej Polski telewizja Kurskiego też od czasu do czasu banuje, gdy zbytnio podnoszą głowy. Poza tym ukręcenie łba temu akurat podatkowi daje zysk w postaci dodatkowego osłabienia pozycji znienawidzonego przez ziobrystów premiera Morawieckiego.

System redystrybucji pieniądza

Reklama

Tak oto obóz władzy, prący kadencję do przodu niczym czołg, coraz bardziej przypomina człowieka grzęznącego w bagnie. Jeszcze daje radę unosić nogi, jeszcze uporczywie posuwa się do przodu, ale wolniej i wolniej, zapadając się powolutku w maź, która zbliża się ku ustom. Wróży to jak najgorzej nie tylko podatkowi od reklam, choć tak pięknie domknąłby system redystrybucji, który udało się zbudować.

Sednem bowiem całej spawy był zapis mówiący, iż przy tej okazji powstanie Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów, zasilany częścią pieniędzy ściąganych za sprawą nowej daniny. Wedle szacunków miało to oznaczać pozyskiwanie do nowego funduszu (jedynie od mediów) ok. 240 mln złotych rocznie. Sporo, acz byłaby to kolejna kropla w całym systemie redystrybucji.

Już teraz ogarnięcie go nie prezentuje się wcale tak łatwo. Jest więc Narodowy Instytut Wolności. W najbliższych latach będzie on rozdysponowywał rocznie ok. 100-140 mln zł, otrzymywanych z budżetu państwa oraz składek wpłacanych do Funduszu Wspierania Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego przez operatorów gier hazardowych. Podobną kwotę przekazała na różne cele w roku 2019 Polska Fundacja Narodowa. Do tego dochodzą granty rozdzielane przez poszczególne ministerstwa oraz dość swobodnie rozdysponowywane fundusze spółek skarbu państwa, za pośrednictwem własnych fundacji. Już w tym momencie mamy z pół miliarda złotych. Od pięciu lat przytłaczająca większość tej sumy wędruje wspomnianymi kanałami do środowisk związanych z obozem władzy. Do tego trzeba dorzucić drogi pośrednie, takie jak np. zarobki krewnych oraz znajomych, którymi obsadzono wszelkie możliwe etaty w spółkach, urzędach oraz instytucjach podległych państwu. Na to nakładają się jeszcze wydatki reklamowe spółek skarbu państwa kierowane przede wszystkim do mediów związanych z obozem władzy. Ile całościowo rozdziela wśród „swoich” ten formalny i mniej formalny system redystrybucji pieniądza trudno policzyć, acz są to miliardy złotych.

Wszystkie patologie

Istniał on już przed 2015 r., lecz jego wielka rozbudowa jest ściśle powiązana z tym, jak postrzega elity III RP Jarosław Kaczyński. W skrócie – narodziły się przy Okrągłym Stole, gdy część przywódców „solidarnościowej” opozycji wynegocjowała podzielenie się władzą oraz profitami z elitami PRL. Dzięki temu wspólnie zdobyły pozycję, która pozwoliła im rządzić III RP przez 25 lat. Z dwuletnią przerwą na rząd Prawa i Sprawiedliwości po 2005 r. To one miały władzę, pieniądze oraz przytłaczającą większość mediów po swoje stronie. Choć konserwatywna prawica zawsze (sumując elektoraty przeróżnych partyjek) cieszyła się poparciem co najmniej 30 proc wyborców, pozostawała politycznym marginesem wypchniętym poza środowiska elit. Poczucie dziejowej niesprawiedliwości pogłębiało mnóstwo czynników, lecz chyba najbardziej bolała marginalizacja medialna. Do dziś po prawej stronie jednym tchem wymienia się te momenty, gdy rządząca Polską Platforma Obywatelska bardzo o to dbała. A wylicza: rozpędzenie redakcji „Rzeczpospolitej” w 2012 r., ukręcenie głowy tygodnikowi „Uwarzam Rze”, wejście ABW do redakcji „Wprost”. Naczelnik obiecał, że to się wreszcie zmieni i słowa faktycznie dotrzymał. Jednak w taki sposób, na jaki było stać niechciane dziecko III RP.

Wziął mianowicie wszystkie istniejące po 1989 patologie życia publicznego, a następnie zadbał, żeby stały się wielokroć większe. TVP nie jest już prorządowo stronnicza, ona stała się tubą propagandową nawet nie obozu władzy, lecz tej jego części, która cieszy się zaufaniem Naczelnika. Trybunał Konstytucyjny już nie wydaje wyroków, które są latami ignorowane przez rządzących. Nie muszą, bo on orzeka tak, jak chce najważniejsza w państwie osoba. Pieniądze podatników nie są wyprowadzane pokątnie do kieszeni jednego środowiska, bo udaje się to już robić systemowo. Wszystko w imię historycznej sprawiedliwości, mającej naprawić III RP. Co więcej, główny autor tych zmian wygląda na przekonanego, iż są słuszne. W Polsce obok elity stworzonej przez postkomunizm jest już nowa elita, która jest w stanie zmieniać Polskę – elita, która się nie uważa za lepszą, ale taka, która chce służyć – ogłosił już we wrześniu 2019 r. Kaczyński. Kłopot w tym, że prawdziwe elity, niezależnie czy biznesowa, intelektualna, czy kulturalne, potrafią tworzyć rzeczy odporne na kryzysy i upływ czasu, wielkie, a czasami również zachwycające.

Czy przez 6 lat pompowania funduszy w imię tworzenia alternatywnej elity jakikolwiek ich beneficjent stworzył znaczącą, innowacyjną firmę zdolną egzystować na wolnym rynku bez państwowej kroplówki? Przydałby się choć jeden przykład.

Czy powstał choć jeden film fabularny lub powieść, które pokazały świat, tak jak go widzi Naczelnik, a zarazem przyciągnęły masową widownię i ją zachwyciły? Przydałby się, tylko jeden przykład.

A może choć narodziły się środowiska intelektualne lub naukowe nie utożsamiające się jedynie z obecnym obozem władzy, ale też będące dla niego źródłem odkrywczych pomysłów lub nowych idei. Przydałby się, zaledwie jeden przykład, a jeśli nie, to przynajmniej jedno znaczące nazwisko. Paradoksalnie jak już po prawej stronie rodzi się coś intelektualnie bardzo ożywczego, jak Nowa Konfederacja czy Klub Jagielloński, to dla obecnie rządzących od razu staje się czymś podejrzanym. Z czasem zaś wrogim, bo zbyt niezależnie myślącym.

Zjednoczona Prawica straci władzę

Efekt może więc być tylko jeden. Kiedy Zjednoczona Prawica straci władzę, wszystkie uparcie wprowadzane zmiany prawno-ustrojowe zaczną sypać się jak zamki z piasku. Nie postawiono ich bowiem na żadnym solidnym fundamencie.

Przy czym nie będzie oznaczało to powrotu do stanu sprzed 2015, jak obiecują dziś liderzy opinii ówczesnych elit oraz politycy, którzy wówczas byli przy władzy. Ich deklaracje brzmią jak bajeczki dla grzecznych dzieci, bo mówią o uczciwości, przestrzeganiu zasad i przede wszystkim samoograniczeniu się władzy i to przez polityków wychowanych w realiach III RP. Mają przestrzegać tych imponderabiliów w momencie, gdy na wyciagnięcie ręki znajdzie się spiżarnia pełna łakoci. Już nie trzeba będzie budować wielkiego systemu redystrybucji pieniądza, lecz krótkimi cięciami dokonać w nim wymiany kadrowej. Po czym zacząć pompować kasę do własnego środowiska, przy okazji kupując kolejne i rozbudowując system redystrybucji.

Jaki polityk odmówi sobie takich możliwości poszerzania własnej władzy? Na dziś Budapeszt nad Wisłą w orbanowskim stylu nie jest jeszcze możliwy. Nawet ciesząc się znakomitymi wynikami w sondażach Zjednoczona Prawica po prostu zaczęła się sypać. Jednak ten, kto wygra kolejne wybory, stanie przed niepowtarzalną szansą, by raz zdobytej władzy nie oddawać bardzo, ale to bardzo długo. Musi je tylko wygrać zdecydowaną większością głosów.