Kolejarze poszli w ślady drogowców, którzy we wrześniu pokazali swoje przyszłoroczne zamierzenia. PKP Polskie Linie Kolejowe zapowiadają, że pod koniec 2020 oraz w całym 2021 r. zostaną ogłoszone przetargi o łącznej wartości przekraczającej 17 mld zł. Przedstawienie planów na przyszły rok to wyjście naprzeciw oczekiwaniom branży budowlanej, która chce odpowiednio przygotować swoją ofertę.
Według prezesa spółki Ireneusza Merchla nowe postępowania pozwolą płynnie przejść do nowej perspektywy unijnej. – Uda się uniknąć sytuacji z początku obecnej perspektywy, kiedy z powodu małej liczby gotowych projektów inwestycje kolejowe znacznie spowolniły – twierdzi Merchel. Zapowiada, że do 2027 r. wartość inwestycji na torach wyniesie każdego roku przynajmniej 12 mld zł. To wyraźny skok, bo jeszcze trzy lata temu te wydatki wyniosły 5,5 mld zł. W przyszłorocznej puli przetargów znajdą się też te dotyczące przedsięwzięć sfinansowanych z nowej perspektywy unijnej na lata 2021-2027.
Pojawia się więc pytanie, czy wobec możliwego weta wobec kolejnego budżetu UE kolejarze nie boją się, że pieniądze z tego źródła będą zagrożone. Wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel ma jednak nadzieję, że w kolejnych latach na modernizację torów czy budowę nowych odcinków trafią nie mniejsze środki niż w kończącej się właśnie perspektywie. – Jestem pewien, że prezydencja niemiecka w Radzie UE i Parlament Europejski wrócą do uzgodnień z lipca i wycofają się z pozatraktatowych mechanizmów – przekonywał Bittel.
Realizowany teraz Krajowy program kolejowy ma wartość 75 mld zł, z czego 40 mld zł pochodzi z UE. Pieniądze na tory z nowego budżetu unijnego chce jednak uzyskać nie tylko PKP PLK, lecz także spółka Centralny Port Komunikacyjny, która zamierza budować nowe linie do planowanego lotniska. Prezes Merchel zapowiada zaś, że główne cele na najbliższe lata to domykanie korytarzy towarowych w ramach europejskiej sieci TEN-T, rozwijanie kolei aglomeracyjnej i ukończenie dobrej sieci pasażerskiej, która pozwoli przemieszczać się między większymi ośrodkami z prędkością co najmniej 100 km/h. Według PKP PLK do końca 2021 r. zostaną ogłoszone przetargi na 60 inwestycji.
Jednym z ważniejszych przedsięwzięć będzie przebudowa kolejnego odcinka Rail Baltica z Białegostoku do Ełku. Na tym fragmencie pociągi mają się rozpędzać do 200 km/h. W praktyce oznacza to, że czas przejazdu skróci się tam z 1 godz. 21 min do 55 min. Ten odcinek Rail Baltica ma być gotowy 2024 r. Według zapowiedzi PKP PLK trzy lata później ma być ukończona cała szybka trasa z Warszawy do granicy z Litwą w Trakiszkach. Jeżeli w tym czasie gotowe będą też odcinki w krajach nadbałtyckich, to przy podróżach w tym kierunku kolej rzeczywiście stanie się konkurencyjna. Przejazd z Warszawy do Kowna ma zająć 3 godz. 30 min, do Wilna – 4 godz., a do Rygi – 5 godzin.
W przyszłym roku kolejarze poszukają też wykonawcy przebudowy innej trasy na północy kraju – z Giżycka przez Kętrzyn do miejscowości Korsze. To część trasy z Białegostoku do Olsztyna. Dzięki elektryfikacji i podniesieniu prędkości do 160 km/h podróż ma się tam skrócić o 50 min. Przyszłoroczne przetargi będą też dotyczyć modernizacji torów z Kartuz do Kościerzyny, kolejowej obwodnicy Poznania czy kilku odcinków na Śląsku, np. z Będzina do Katowic i w rejonie granicy z Czechami w Zebrzydowicach, co usprawni przejazd do Pragi.
Kolejarzy czeka jeszcze dokończenie wielu prowadzonych obecnie inwestycji. Część z nich ma wyraźne opóźnienie. Tak jest choćby w przypadku przebudowy trasy Warszawa–Poznań, gdzie wszystkie miały finiszować już w tym roku, ale przeciągną się do 2022 r. Opóźnienie mają także modernizacje tras z Poznania do Wrocławia i z Lublina do Warszawy, gdzie spółka PKP PLK rozwiązała umowy z wykonawcą i musiała znaleźć nowe firmy.
W przyszłym roku skończy się zaś jedna z najbardziej spóźnionych inwestycji – modernizacja linii z Krakowa do Katowic. Prace rozpoczęły się tam w 2011 r. i według pierwotnych zapowiedzi miały się skończyć trzy lata później. Roboty utknęły na długo w martwym punkcie, m.in. z powodu upadłości jednego z wykonawców. – Średni czas opóźnień na inwestycjach realizowanych obecnie wynosi od trzech do 12 miesięcy. W poprzedniej perspektywie unijnej notowano zaś opóźnienia o trzy do pięciu lat. Jest poprawa, choć chciałoby się, żeby było lepiej – mówi prezes Ireneusz Merchel.