Obroty w gastronomii ponad pół miesiąca po odmrożeniu są nadal mniejsze niż przed pandemią. Wiemy to z danych o wartości i liczbie transakcji kartami płatniczymi, jakie udostępniły nam banki PKO BP i Bank Millennium, a także jeden z największych dostawców terminali płatniczych na polskim rynku, czyli firma eService.
– O ile w drugiej połowie marca obroty w restauracjach spadły nawet o 80 proc., o tyle potem z każdym tygodniem było coraz lepiej, a po ponownym otwarciu lokali w połowie maja proces ten przyspieszył. W ostatnim tygodniu maja obroty były średnio o ok. 25 proc. mniejsze niż przed pandemią – mówi Urszula Kryńska, ekonomistka PKO BP.
Do podobnych wniosków dochodzi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Ocenia, że odbudowa trwa, ale nie jest to szybki proces i nie widać w tym przypadku efektu odroczonego popytu, czyli szybkiego skoku obrotów po odmrożeniu. O ile w czasie lockdownu wartość transakcji kartami dokonanych przez klientów banku w restauracjach spadła o 70 proc. w porównaniu do średniej ze stycznia i lutego, tak po odmrożeniu spadek ten zmalał do 37 proc.
– Różnie to wygląda w podziale na kategorie, np. w fast foodach obroty są dziś o 20 proc. mniejsze od czasów sprzed pandemii, a w szczycie kryzysu były o 60 proc. mniejsze – zauważa ekonomista.
Sylwester Cacek, prezes sieci restauracji Sfinks, zwraca uwagę, że trudno na razie mówić o jakichś trendach, bo dane są bardzo niestabilne. Na pewno klienci ciągle jeszcze ostrożnie korzystają z oferty gastronomicznej na miejscu. Z jednej strony chcieliby szybkiego powrotu do „normalnego” życia, ale z drugiej ograniczają wydatki na usługi, które nie są niezbędne do życia, a w samych restauracjach przez pierwsze dwa tygodnie po odmrożeniu obowiązywały specjalne obostrzenia.
– Letnie ogródki i sprzedaż z dostawą do klienta pomagają, ale nie wyrównają sprzedaży do pełnej wysokości – zauważa Sylwester Cacek i dodaje, że adaptacja do nowych warunków musi potrwać. Może to zająć nawet półtora roku.
Dużo gorzej od restauracji radzą sobie hotele. Ich obroty to nadal 60–70 proc. poniżej przedpandemicznych poziomów. – Wygląda to bardzo słabo, być może dlatego, że część hoteli mimo odmrożenia nadal jest zamknięta. Możliwe, że właściciele skalkulowali sobie, że koszty inwestycji, by wypełnić wymogi sanitarne, będą wyższe niż wpływy. Musimy poczekać na dane za czerwiec, by się przekonać – uważa Grzegorz Maliszewski.
– Duża część usług dodatkowych, które oferowały hotele – jak kluby fitness czy baseny – nadal jest zamknięta. A poza tym to może być też efekt zmiany preferencji konsumenckich, np. w kierunku wynajmu domów wakacyjnych. Co mogłoby oznaczać, że spadek popytu będzie trwalszy, do czasu, aż się sytuacja pandemiczna uspokoi – mówi Urszula Kryńska.
Obserwacje obu banków potwierdza eService. Według danych z jego terminali w całym sektorze HoReCa (hotele, restauracje, catering) obroty to zaledwie 60 proc. wyniku sprzed pandemii. Za to duży wzrost sprzedaży notuje tzw. sektor beauty, czyli m.in. fryzjerzy czy salony kosmetyczne. Z danych eService wynika, że liczba transakcji w ostatnim tygodniu maja była o 6 proc. większa w porównaniu do „normalnych czasów”. Choć operator zastrzega, że wiele firm z tego segmentu dopiero pod wpływem konieczności zapewnienia rygorów higienicznych zdecydowało się na terminale płatnicze i dodatkowo zachęca klientów do bezpiecznych płatności bezdotykowych.
O 14 proc. wzrosła średnia wysokość rachunków za usługi fryzjerskie i kosmetyczne. – Być może po dwóch miesiącach przerwy klienci chętniej decydowali się na bardziej luksusowe zabiegi pielęgnacyjne. Być może jednak to wynik uwzględnienia w cenach usług dodatkowych kosztów związanych z zapewnieniem środków ochrony i higieny – mówi Witold Siekierzyński z eService.
Wyjątkowy popyt na swoje usługi zanotowali fryzjerzy. – W pierwszym tygodniu po uruchomieniu ich obroty były o 33 proc. większe niż w pierwszym tygodniu marca, teraz przeciętnie są o 14 proc. większe – podkreśla Urszula Kryńska.