Mamy najgorszy od 50 lat kryzys - oznajmił niedawno Alan Greenspan. Ale wielu Amerykanów to właśnie jego wskazuje jako głównego sprawcę załamania gospodarki.

Reklama

"Nie próbuję udawać, że znam wszystkie odpowiedzi” - pisze skromnie Greenspan we wstępie do swojej autobiografii "Era zawirowań”, której fragmenty już w nadchodzącym tygodniu można będzie przeczytać w naszym dodatku "The Wall Street Journal Polska”. Pisarska skromność Greenspana nie zmienia faktu, że przez lata analitycy rynków finansowych traktowali go jak w wyrocznię. Jeden - niekoniecznie nawet jednoznaczny - komunikat wszechpotężnego Greenspana mógł spowodować krach lub hossę na każdej giełdzie świata.

To właśnie sprawiło, że na początku kwietnia Joseph Stiglitz mógł napisać: "Nasze błędy są trwalsze od nas. To jest właśnie przypadek Greenspana”. Cieszący się wielkim autorytetem laureat ekonomicznego Nobla wyrósł ostatnio na głównego oskarżyciela Alana Greenspana, teflonowego szefa Fed, czyli Systemu Rezerw Federalnych USA. Greenspan mianowany na to stanowisko przez Ronalda Reagana przetrwał George’a Busha ojca, Billa Clintona i dociągnął aż do drugiej kadencji George’a Busha juniora. Odszedł na początku 2006 r., po rekordowych 19 latach urzędowania i pięciu kadencjach. Jednak według Stiglitza to właśnie on zepsuł amerykańską gospodarkę, przyczyniając się do obecnego kryzysu.

Artystowski finansista

Najbardziej wpływowy do niedawna finansista Ameryki w młodości kochał jazz. W wieku 15 lat wybrał się na koncert bandu legendarnego Glenna Millera i w jednej z aranżacji rozpoznał VI symfonię Czajkowskiego. "To <Patetyczna>!" - krzyknął zachwycony, siedząc w pierwszym rzędzie. "Świetnie, dzieciaku!" - odkrzyknął mu Miller.

Po ukończeniu liceum Greenspan zapisał się do szkoły muzycznej, którą rzucił, by z jazzowym bandem ruszyć w tour po Stanach. Przez dziewięć miesięcy grał na klarnecie i saksofonie, a nawet śpiewał. Ale już wtedy dał się poznać jako urodzony finansista - kolegom z zespołu wypełniał PIT-y. Udziału w II wojnie światowej uniknął, bo w jego płucu wykryto podejrzaną plamkę.

Słysząc, że dni Berlina i Tokio są policzone, Greenspan postanowił się ustabilizować i w 1944 r. poszedł na studia ekonomiczne. Nadal obracał się jednak w nowojorskim światku artystycznym. Dzięki temu poznał Joan Mitchell, ekspresjonistyczną malarkę, która została jego pierwszą żoną. Związek - jak sam przyznaje - rozpadł się z jego winy zaledwie po 10 miesiącach. Niemniej Mitchell zdążyła go poznać z kobietą, bez której nie byłoby zapewne ani Greenspana na stanowisku szefa Fed, ani obecnego kryzysu na rynku amerykańskich nieruchomości.

Reklama

Kobieta ta nazywała się Ayn Rand, a właściwie Alissa Rosenbaum. Podobnie jak on miała żydowskie korzenie, ale była o 19 lat starsza. Kiedy się poznali, była w pełni sił twórczych i pracowała właśnie nad swą najsłynniejszą powieścią "Atlas zbuntowany”. Prowadziła także salon, w którym dyskutowano o literaturze i filozofii. Sama Rand przekonywała gości do własnego nurtu filozoficznego, który nazwała obiektywizmem. 26-letni Greenspan uznał ją za swojego guru i dołączył do jej słynnego kolektywu. "Dopóki jej nie spotkałem, wierzyłem, że jestem w stanie pokonać każdego w dyskusji na argumenty” - wspomina w swojej autobiografii. "Każda rozmowa z nią była jak partia szachów. Zaczynałem z wiarą, że jestem dobry, by ostatecznie przegrać”.

Ideolog, który umiał liczyć

Greenspan dał się przekonać do obiektywizmu, który był w istocie nurtem libertariańskim i leseferystycznym, antytezą bolszewizmu. Nie mogło być inaczej: Rosenbaum wywodziła się z Petersburga, a jej ojciec był aptekarzem. Kiedy miała 12 lat, komuniści znacjonalizowali rodzinny interes. W efekcie przyszła intelektualna przewodniczka Greenspana dorastała w biedzie, strachu i poczuciu absurdu, podobnie jak miliony obywateli ZSRR. W 1925 r. zdobyła wizę do Ameryki, którą po przybiciu do jej brzegów uznała za najwspanialszy kraj na świecie.

W "Erze zawirowań” Greenspan twierdzi, że to dopiero Rand nadała jego osobowości głębię. Rozdarty między muzykę i matematykę młody mężczyzna zafascynował się filozofią i literaturą. Dzięki przyjaźni, która trwała do śmierci pisarki w 1982 r., został zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku i partii republikańskiej. "Nim poznałem Rand, byłem ograniczony intelektualnie. Znałem się na liczbach, ale nie na wartościach" - wspomina.

Przyjaźń z Rand sprawiła, że Greenspan napisał do "New York Timesa” list w obronie jej powieści. Elaborat broniący autorki przed krytykiem gazety opublikowano. Wzmocniony radami przyjaciółki i silny analitycznym talentem młody ekonomista zaczął robić karierę w konsultingu. Publikując ideowe teksty ekonomiczne i wykonując nowe zlecenia, poszerzał krąg znajomych. Uzbrojony w obiektywizm trafił na swój czas.

W latach 50. triumfy w amerykańskiej gospodarce święcił bowiem państwowy interwencjonizm, który pod koniec następnej dekady zaczął się kompromitować. Do głosu zaczęli dochodzić neoliberałowie ze szkoły chicagowskiej z Miltonem Friedmanem na czele, którzy twierdzili, że wolny rynek jest lekarstwem na wszystko. Greenspan podchwycił ten ton, a Friedmana dopisał do listy swych mistrzów. "To był najbardziej wpływowy ekonomista drugiej połowy XX w., a być może i wszech czasów" - mówił o nim po latach.

Znany z poglądów i analitycznego talentu Greenspan w 1967 r. dostał zaproszenie do współpracy z Richardem Nixonem, który właśnie szykował się do walki o prezydenturę. Po jego zwycięstwie został nieformalnym doradcą Białego Domu, a sześć lat później był już szefem doradców ekonomicznych u Geralda Forda. Za rządów następnego, demokratycznego prezydenta Jimmy’ego Cartera poszedł wprawdzie w odstawkę, ale ekonomiczny Nobel dla Friedmana w 1976 r. utwierdził go w przekonaniu, że nadejdą lepsze dni. Tak się właśnie stało, kiedy w Białym Domu znów zasiadł republikanin - Ronald Reagan.

Lata 80. przyniosły triumf neoliberałów. Ich zalecenia, których skuteczność potwierdził wcześniej chilijski dyktator Augusto Pinochet, zaczęli wcielać w życie amerykański prezydent i brytyjska premier Margaret Thatcher. W 1987 r. Greenspan po niemal 30 latach przestał prowadzić swą firmę konsultingową i z woli Reagana został szefem Fed.

Koniec dobrej passy

Dwa miesiące po objęciu przez Greenspana urzędu na Wall Street wydarzył niesławny czarny poniedziałek - największy krach w historii nowojorskiej giełdy. Greenspan przeraził się, że skutki krachu odbiją się na całej gospodarce, i błyskawicznie ugasił kryzys w podręcznikowy sposób, stosując wytyczne friedmanowskiego monetaryzmu. Pod jego przewodnictwem Fed zasypał rynek pieniądzem licząc, że nadmiarowe środki pójdą na konsumpcję i nakręcą koniunkturę. Tak się też stało, dzięki czemu swą pierwszą kadencję Greenspan zaczął mocnym akordem.

Kiedy w 1989 r. padł komunizm, a Europa Środkowo-Wschodnia nawróciła się na kapitalizm, neoliberałowie triumfowali. Ich wolnościowe credo rozbrzmiewało na świecie głośno jak nigdy, a w Polsce do dzieła zabrał się inny zwolennik Friedmana - Leszek Balcerowicz. W USA lata 90. upłynęły pod znakiem Alana Greenspana, który znalazł wspólny język z demokratą Billem Clintonem. Spodobało mu się hasło "Gospodarka, głupcze!”, które przyniosło wyborczą klęskę George’a H.W. Busha, a Clintona Greenspan nazywa dziś najinteligentniejszym prezydentem, z jakim przyszło mu współpracować. Niemniej u schyłku XX w. gospodarka USA, jedynego światowego supermocarstwa, znalazła się w cieplarnianych warunkach, a Greenspan - na topie. "Nie tylko przedłużyłbym kadencję Greenspana, ale gdyby, broń Boże, zdarzyło mu się umrzeć, to włożyłbym mu na oczy ciemne okulary i do końca udawał, że z facetem wszystko jest w porządku" - żartował w 1999 r. John McCain, który walczył wówczas o nominację partii republikańskiej z George’em Bushem.

Kłopoty Greenspana zaczęły się w 2000 r., kiedy na amerykańskiej giełdzie pękła tzw. bańka internetowa, i rok później, kiedy po zamachach 11 września nad USA znów zawisło widmo kryzysu. Według Josepha Stiglitza szef Fed zaczął z tymi kłopotami walczyć zaślepiony dotychczasową skutecznością swej liberalnej dogmatyki. W 2001 r. Greenspan ogłosił najniższe w historii stopy procentowe wynoszące zaledwie jeden punkt.

Tanie kredyty miały znów zasypać rynek pieniądzem i napędzić koniunkturę. Sęk w tym, że po kryzysie internetowym i księgowym skandalu w Enronie amerykańskie firmy wolały dmuchać na zimne i nie paliły się ani z kredytami, ani z inwestycjami. Uruchomiona przez Fed masa pieniądza poszła więc w kredyty dla zwykłych konsumentów - przekonuje Stiglitz. Na to zjawisko nałożył się szybki rozwój tzw. kredytów subprime, od końca lat 90. przyznawanych przez banki osobom z dużym ryzykiem niewypłacalności. Greenspan zlekceważył rozwój tego sektora usług bankowych, bo - jak później tłumaczył - chciał, by jak najwięcej Amerykanów poczuło ducha wolności, stając się posiadaczami własnych domów.

Postępowanie Fed - według krytyków - podsyciło wśród amerykańskich ciułaczy popyt na nieruchomości i sztucznie wywindowało ich ceny. Sam Greenspan dziś mówi, że dopiero na przełomie 2005 i 2006 r. zauważył, że sprawy przybierają zły obrót.

W styczniu 2006 r. przeszedł jednak na emeryturę i niedługo potem zapowiedział, że zaczyna pracę nad książką. Kiedy niedawno zauważył, że USA stają w obliczu największej od pół wieku recesji, Stiglitz spuentował: "Paradoksalnie to sam Greenspan jest temu winien".