Ta rewolucja przyszła niepostrzeżenie. W ciągu ostatnich 5 lat kilkakrotnie zwiększyła się w naszym kraju liczba winnic, a powierzchnia upraw z pewnością przekracza już 300 ha. Obok tradycyjnego zagłębia na Ziemi Lubuskiej pojawiło się nowe, bardziej dynamiczne, oferujące lepszej jakości wina - Podkarpacie.

"Na to złożyło się kilka przyczyn. Pojawiły się szczepy odporne na zimno, a dające doskonałej jakości wino. Jednocześnie nasz kraj otworzył się na Zachód i Polacy zaczęli zmieniać wzorce kulturowe. Są dziś na tyle zamożni, że stać ich na dobre trunki. No, i rolnicy poszukują bardziej intratnych źródeł zarobku, wykorzystując przy tym ocieplenie klimatu" - tak winny boom tłumaczy Roman Myśliwiec, który 25 lat temu zakładał pierwszą winnicę na Podkarparciu.

Dziś takich jak on właścicieli winnic, którzy mogliby w każdej chwili dostarczyć do sklepów doskonałej jakości wina w cenie nieprzekraczającej 25 zł za butelkę, jest kilkuset. Mogliby, gdyby nie ostatnia przeszkoda - biurokraci.



Reklama

"Wino to towar akcyzowy. Każą nam utrzymywać składy celne i laboratoria, składać depozyty podatkowe, ograniczać produkcję do specjalnych budynków pozostających pod stałą kontrolą urzędników skarbowych. Na to wszystko stać wielkie gorzelnie i browary, ale nie parohektarowe gospodarstwa. Skutek: do tej pory żadna butelka polskiego wina nie ma prawa trafić do handlu" - żali się DZIENNIKOWI Jerzy Stepski, właściciel winnicy "Węgierka" w okolicy Jarosławia.

Słowacja, Austria, Węgry - lista krajów Unii, które od dawna zwolniły właścicieli niewielkich winnic od przepisów akcyzowych, jest długa. Polscy winiarze nie mogli się o to doprosić przynajmniej od 7 lat. Powód? Potężny lobbing importerów win z zagranicy, ale także naciski wielkich krajowych browarów i producentów wyrobów spirytusowych, którzy przestraszyli się konkurencji. No, i Skarbu Państwa, który obawia się utraty sowitych dochodów z akcyzy.

"Ponieważ zajmujemy się produkcją alkoholu, traktowano nas jak złodziei" - denerwuje się Wiktor Szpak, który w 2001 r. założył winnicę "Jasiel" na Podkarpaciu.

Teraz wszystko to się zmieni. I to szybko. Projekt ustawy znoszącej rygory akcyzowe dla gospodarstw produkujących mniej niż 100 tys. l wina rocznie jest już w Sejmie. "W najbliższym czasie trafi pod obrady i mogę zaręczyć, że wejdzie w życie w 2008 r. Premier lubi wino, ministrowie lubią wino, ja lubię wino. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy być odszczepieńcami w stosunku do innych państw Unii" - tłumaczy DZIENNIKOWI przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa Leszek Korzeniowski (PO).

Takich obietnic w przeszłości winiarze-pasjonaci co prawda słyszeli wiele. Tym razem jednak nie są bezbronni. Wprowadzenie ulg dla właścicieli małych i średnich winnic wymagają bowiem przepisy unijne. "Jeśli nasze ustawodawstwo szybko nie zostanie zmienione, wystąpimy do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości" - ostrzega Roman Myśliwiec.

Na zmianę przepisów właściciele winnic już są gotowi. "Dziś degustuję wino tylko we własnym zakresie. Ale kiedy będę mógł je sprzedać na rynku, powiększę kilkakrotnie swoją winnicę" - zapowiada Wiktor Szpak.

Takiego rozwoju winiarstwo na ziemiach polskich nie pamięta od 70 lat. Po przejęciu po II wojnie światowej przez PGR-y niemieckich winnic na Ziemi Lubuskiej produkcja win praktycznie ustała. Ale tak naprawdę załamanie nastąpiło dużo wcześniej, bo w XVII w. To wtedy, dzięki usprawnieniu transportu, szlachta zaczęła sprowadzać wina z Węgier. Dopóki nie było takiej możliwości, wina produkowano na miejscu. Od XI w. zajmowały się tym głównie klasztory. Wzdłuż murów zamkowych szczepy uprawiali też Krzyżacy, bo nie byli w stanie sprowadzić z południa lub zachodu wina mszalnego. Jeszcze w XVI w. okolice Krakowa były znaczącym zagłębiem produkcji wina w skali Europy.















p

Rozmowa z Romanem Myśliwcem, właścicielem pierwszej winnicy na Podkarpaciu

Jędrzej Bielecki : Jakie wino zaoferują w przyszłym roku polscy winiarze?
Roman Myśliwiec*: W naszym klimacie najlepiej sprawdzają się wina białe, smakiem zbliżone do austriackich lub niemieckich. Ale mamy też całkiem przyzwoite odmiany win czerwonych. Są delikatne, świeże, lekkie. Produkujemy je wyłącznie metodami naturalnymi: białe wina leżakują półtora - trzy lata, czerwone jeszcze dłużej. Nie tak, jak większość win sprowadzanych na wielką skalę z Zachodu, które są wytwarzane metodami przemysłowymi. I których proces dojrzewania jest sztucznie przyspieszany.

Czy jednak polskie wina wytrzymają konkurencję trunków z Francji, Włoch czy Hiszpanii?
Tak, ale nie w supermarketach. Z racji specyfiki produkcji muszą być stosunkowo drogie: 25 - 30 zł za butelkę. Raczej będą więc sprzedawane w sklepach specjalistycznych albo przy winnicach. One mają szansę głównie u znawców, bo bronią się swoją oryginalnością, stanowią o tożsamości danego regionu, promują turystykę. Na gruncie czysto ekonomicznym nie będziemy natomiast w stanie konkurować z Francuzami czy Hiszpanami. Oni mają taką tradycję, warunki klimatyczne, kapitał, że zawsze będą potrafili taniej niż my wyprodukować dobre wina.