Bardzo wielu ludzi ma dziś przeświadczenie, że polski fiskus jest szczególnie pazerny i prześladuje zamożnych przedsiębiorców, którzy ciężką pracą "do czegoś doszli". Są przekonani, że dochody z podatków wpadają do czarnej budżetowej dziury. W tropieniu łajdactw organów skarbowych sporą aktywność przejawiają zwłaszcza biznes i pracujący na jego zlecenie doradcy podatkowi (a także niektórzy dziennikarze). Odnieśli sukces: mimo że kreślony przez nich obraz ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, to zawładnął wyobraźnią znacznej części społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że właściwie wszystkie partie obiecują dziś obniżenie podatków i… zmasowany wzrost wydatków.
Kto obieca więcej
Poprzednia władza postępowała zgodnie z maksymą swojego szefa Donalda Tuska, że "kto ma wizję, powinien pójść do lekarza". Na jego politykę składały się doraźne decyzje podyktowane bieżącymi okolicznościami. Rząd – mając szczególne sympatie do środowisk biznesowych – nie przeciwdziałał pogarszaniu się standardów egzekwowania podatków. W jego działaniach można było doszukiwać się inspiracji doktrynami neoliberalnymi. Politycy PO nadal pozostają wierni ich dogmatom i jak ognia wystrzegają się określenia konkretnego programu, zadowalając się ogłaszaniem przywiązania do demokratycznych zasad. Jednocześnie nie przeszkadza to im zapowiadać, że jeśli wygrają wybory, to zrealizują wszystkie pomysły rządu (niektóre z nich, jak 500 zł na pierwsze dziecko czy trzynasta emerytura, opozycja zaproponowała przed PiS) i spełnią strajkowe postulaty nauczycieli.