Niemal dwumiesięczne rozmowy związków zawodowych z zarządem PLL LOT nie przyniosły rezultatu, mimo że spółka przeznaczyła na podwyżki 25 mln zł rocznie. Płace stewardes i pilotów wzrosłyby średnio 14 proc., co według kierownictwa byłoby proporcjonalnie większą podwyżką niż w Lufthansie czy Air France, gdzie pracownicy niedawno wywalczyli 2-proc. wzrosty płac. W przypadku naszego narodowego przewoźnika podwyżka wyniosłaby od ok. 550 zł do 1700 zł dla stewardes i od 1600 do 6300 zł dla pilotów. Dlaczego zatem związkowcy nie przyjęli tych propozycji? DGP poznał szczegółowe powody odrzucenia oferty i dalsze plany związkowców. Poszło o to, że dużą część kwoty zarząd chciał przeznaczyć na premie.
W czasie rozmów i tak mocno ograniczyliśmy nasze żądania i ostatecznie przystaliśmy na te 25 mln zł. Liczyliśmy, że w takim wypadku pensje zasadnicze zostaną podwyższone według naszego sposobu liczenia – mówi Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca związku zrzeszającego stewardesy. – Okazało się jednak, że pracodawca z tych 25 mln zamroził prawie 7 mln i przeznaczył na premie. Tyle że mało kto liczy na to, że zostaną wypłacone, bo są uzależnione np. od punktualności samolotów. A na to zupełnie nie mamy wpływu – dodaje.
Związkowcy przyznają, że płace są mocno zróżnicowane i w dużej mierze zależne od tego, ile godzin wylata się w miesiącu. Obowiązkowe pensum to 45 godzin w powietrzu miesięcznie. Według związkowców wielu pracowników chce pracować dłużej, ale często zdarza się, że rejsy są odwołane. – Walczyliśmy o to, by pensum zwiększyć do 65 godzin, ale usłyszeliśmy, że to nierealne. Skoro tak, to uważamy, że musi wyraźnie wzrosnąć zasadnicze wynagrodzenie – słyszymy.
Reklama
Związkowcy w rozmowie z DGP zapowiadają, że wrócą do protestu. W tym tygodniu mają rozmawiać o jego formie. Na razie nie mówią o strajku, ale jak przyznał kpt. Adam Rzeszot ze związku zawodowego pilotów, w dalszej perspektywie nie można go wykluczyć. – Będziemy podejmować różnego rodzaju akcje. Będziemy nagłaśniać patologie, które się dzieją. Nie będzie spokoju społecznego i prezes Rafał Milczarski musi się z tym liczyć – zapowiada Agnieszka Szelągowska. Związkowcy nie będą walczyć jedynie o zarobki. Chcą mocniej niż w zeszłym roku domagać się, by zarząd zaczął odchodzić od zatrudniania pracowników na śmieciówki, które oficjalnie nazywane są umowami „B2B”, czyli „Business to Business”. Stewardesy mówią, że to problem zwłaszcza dla kobiet, które chciałyby zajść w ciążę, bo nie mają pewności, że potem będą mogły wrócić do pracy. Związkowcy przypominają, że już w zeszłym roku Państwowa Inspekcja Pracy po przeprowadzonej kontroli wnioskowała, by LOT nie zawierał umów o samozatrudnieniu, ale przeszło to bez echa.
Jak się jednak dowiedział DGP, jedna ze stewardes będąca na umowie o samozatrudnieniu poszła do sądu i będzie walczyć o uznanie stosunku pracy. – Związek zapewnia w tej sprawie wsparcie finansowe. To będzie długa batalia, ale na pewno wygrana – mówi Agnieszka Szelągowska.
Przedstawiciele LOT-u apelują do związkowców, by nie mieszać teraz kilku spraw. Twierdzą, że najpierw powinno się załatwić kwestie wynagrodzeń, a potem można wrócić do kolejnych postulatów. Rzecznik linii Adrian Kubicki ma nadzieję na ugodę w kwestii płac. – Liczymy na spotkanie w najbliższym czasie i zawarcie porozumienia – mówi.