Byłego szefa nadzoru afera zastała w delegacji w Singapurze. Po powrocie pojawił się w urzędzie, który opuścił ok. 12.30. Dopiero później wkroczyło tam CBA i zabezpieczyło dokumenty, urządzenia oraz nośniki elektroniczne. Co do czasu przybycia funkcjonariuszy robił były już wówczas przewodniczący? Politycy opozycji i część komentatorów zwracają uwagę, że w mediach pojawiały się spekulacje, że służby pojawiły się w urzędzie zbyt późno. Z naszych ustaleń wynika, że Markowi Ch. podczas pobytu w urzędzie towarzyszyli pełnomocnik KNF ds. ochrony informacji, szefowa gabinetu i pracownicy sekretariatu.
Rzecznik ministra koordynatora służb Stanisław Żaryn poinformował nas, że zabezpieczono też monitoring, z którego jednak nie wynika, aby Ch. miał niszczyć jakiekolwiek dokumenty. Ustaliliśmy, że kamery są zamontowane w korytarzu, który prowadzi do sekretariatu i gabinetu przewodniczącego. W dwóch ostatnich miejscach monitoringu nie ma, ale to na korytarzu znajduje się duża niszczarka dokumentów, którą kamery powinny objąć. Tymczasem w KNF rozpoczął się audyt wewnętrzny w sprawie działań byłego przewodniczącego. W DGP opisywaliśmy już, że zrekonstruowano jego kalendarz, z którego wynika, że w ostatnim roku spotkał się z Czarneckim kilka razy. Kilkadziesiąt spotkań odbył z menedżerami jego banków.
PO chce sprawdzić tropy prowadzące do NBP i szuka śladów w propozycjach legislacyjnych. Rząd obiecuje dogłębne wyjaśnienie sprawy
Zdaniem prawników śledczy mieli do wyboru postawienie byłemu szefowi KNF Markowi Ch. zarzutów z dwóch artykułów kodeksu karnego. Pierwsza opcja dotyczyła art. 231 par. 2 mówiącego o przekroczeniu uprawnień: "Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego… i jeśli czyni to w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10".
Druga możliwość to art. 228 dotyczący korupcji, który mówi, że "kto, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do lat ośmiu, łącznie z art. 13, czyli usiłowaniem popełnienia przestępstwa. Zdaniem karnisty prof. Piotra Kruszyńskiego prokuratura mogła zastosować oba przepisy, choć musiał być zastosowany tylko jeden z nich, gdyż nie mogą być stosowane łącznie. Wybrano przepis, który grozi wyższą karą.
Powodem działań prokuratury przeciwko Markowi Ch. są fragmenty rozmowy z Leszkiem Czarneckim, w której pada propozycja zatrudnienia prawnika Grzegorza Kowalczyka. Jak wynika z treści rozmowy, Ch. najpierw konferuje z Czarneckim na temat sytuacji jego banku i wskazuje, gdzie KNF może pomóc. Sam kluczowy fragment jest poprzedzony narzekaniem szefa nadzoru na słabe zarobki kadry w jego urzędzie i sferze publicznej oraz zagrożenie dla pracowników KNF. Wkrótce potem Ch. pyta, czy Czarnecki nie potrzebuje prawnika, który pomógłby w restrukturyzacji banku.
– Mogę panu kogoś polecić. Wydaje mi się, że to byłoby z korzyścią i dla urzędu, i dla całej instytucji. Znaczy kogoś, kto by – powiedzmy no, no nie wiem, jaki ma pan system wynagrodzenia w banku – ale wydaje mi się, że jeżeliby pan to powiązał z wynikiem banku, toby też w jakiś sposób gwarantowało, że ten prawnik będzie bardziej zaangażowany – mówi Ch. Później rozmowa dotyczy sposobu wynagradzania przez Czarneckiego jego pracowników, po czym Ch. doprecyzowuje, że wynagrodzenie powinno być powiązane z ówczesną kapitalizacją banku, czyli zsumowaną bieżącą wartością wszystkich akcji Getin Noble Banku, która wówczas wynosiła ponad 4 mld zł.
Z przekazów Romana Giertycha, prawnika Czarneckiego, wynika, że na kartce Ch. miał doprecyzować wynagrodzenie prawnika do 1 proc. kapitalizacji. Stąd wzięło się 40 mln zł, o których pisała "Gazeta Wyborcza". – Sam fakt takiej propozycji jest propozycją korupcyjną. Korzyść majątkowa lub osobista jest zarówno dla siebie, jak i dla innej osoby – podkreśla prof. Kruszyński. W tym przypadku nie musi być udowodnione, że na skutek zatrudnienia wskazanej osoby były szef KNF otrzymał czy mógł otrzymać korzyści materialne. – Samo zatrudnienie kogoś jest korzyścią. To nie musi być bezpośrednia korzyść dla pana Ch. To może być korzyść dla innej osoby, którą on wskaże – podkreśla prawnik.
PiS ma nadzieję, że postawienie zarzutów byłemu szefowi KNF pokaże, że partia nie zamierza nikogo kryć i chce wyjaśnić całą sprawę – jak mówił wicepremier Jarosław Gowin – "do spodu". Opozycja nie zamierza jednak odpuszczać i drąży sprawę dalej. Chce od NBP dostępu do informacji o spotkaniu Marka Ch. z Czarneckim i Adamem Glapińskim, do którego doszło 28 marca po spotkaniu Czarneckiego z Ch. w KNF. Wczoraj posłowie PO wystąpili o przekazanie urzędowej notatki z tego spotkania oraz przekazanie księgi wyjść.
Posłowie PO otrzymali także od MF kolejne części korespondencji z KNF na temat zmian prawnych, które miały dotyczyć przymusowego przejmowania banków. Jak wynika ze znanych już dokumentów, po raz pierwszy Ch. zwrócił się do MF w tej sprawie 13 kwietnia, czyli dwa tygodnie po spotkaniu z Czarneckim. Kolejne pisma nie były znane, a wynika z nich, że proponowane przez KNF rozwiązanie znalazło się w czerwcowym projekcie ustawy umożliwiającej blokowanie stron internetowych sprzedających ryzykowne produkty finansowe.
W tej ustawie znalazły się trzy rozwiązania mające być lekarstwem na sytuację w mniejszych bankach: wprowadzenie kuratora, zarządu komisarycznego lub zakup zagrożonego banku przez inny bank. Była to realizacja postulatów KNF z pisma z 13 kwietnia. Ale z powodu sporów kompetencyjnych dotyczących głównej części projektu nie ruszył on do Sejmu. Kolejne znane pismo pochodzi z 26 października. Szef KNF wypomina MF, że te rozwiązania nie zostały wprowadzone i w tonie alarmistycznym nalega, by to szybko zrobić.
Pisze o tempie prac jako "dalece niesatysfakcjonującym", co można z języka urzędniczego przełożyć na potoczny jako "czemu się guzdrzecie!", i prosi o pilne wdrożenie pomysłów. W piśmie jest zaznaczone, że mają one pomóc w kłopotach banków spółdzielczych. Wkrótce potem, 6 listopada, w trakcie drugiego czytania ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, posłowie PiS zgłosili w poprawce propozycję wykupu banków w trudnej sytuacji przez inne banki. Dzień później Roman Giertych zjawił się w prokuraturze i złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Ch. Kolejnego dnia identyczna poprawka trafiła do ustawy mającej zaostrzyć nadzór nad rynkiem finansowym. Prace nad nią po miesięcznej przerwie przyspieszyły. To ona opuściła Sejm jako pierwsza.
– To nie wygląda na wypadek przy pracy, ale zaplanowaną akcję. To puzzle z kilkunastu elementów, w których wszystko pasuje – mówi o tym kalendarium poseł PO Jarosław Urbaniak. Innymi słowy, Czarnecki miał się wystraszyć, że PiS prze do przejęcia jego banku i stąd doniesienie trafiło do prokuratury. Zdaniem naszych źródeł z obozu władzy nie było podstaw do takich obaw. – Te przepisy są trudne do zastosowania, bo dają możliwość odwołania od decyzji administracyjnej, a to oznacza spór przed WSA lub NSA, który może kazać zapłacić odszkodowanie. Jeśli Czarnecki faktycznie tak myślał, popełnił błąd w ocenie – mówi nam osoba z rządu.