Zniesienie limitu odpowiadającego 30-krotności średniego wynagrodzenia, powyżej którego najlepiej zarabiający nie płacą składek na ubezpieczenie emerytalno-rentowe, wciąż wywołuje emocje. Pomysłu na początku bronił Mateusz Morawiecki, gdy był jeszcze wicepremierem. Jednak w wielu ministerstwach, jak i u pracodawców czy związkowców zniesienie limitu budzi opór. Zmiana początkowo miała wejść w życie od tego roku, ale w parlamencie przesunięto termin na przyszły rok.
– Wielu doradców i współpracowników Morawieckiego sugeruje mu, że to rozwiązanie nie ma sensu – mówi nam pragnący zachować anonimowość prezes jednej ze spółek Skarbu Państwa. – Wiem też, że proces ucieczki przed tym pomysłem w samozatrudnienie pracowników rozpoczął się w wielu podmiotach, także państwowych – dodaje.
Wątpliwości ma też prezydent, który w trybie prewencyjnym skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, aby ten zbadał, czy przebieg procesu legislacyjnego był poprawny.
Sprawę komplikuje fakt, że rządowi zależy też na wprowadzeniu ustawy o Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK) od stycznia 2019 r. – W tym kontekście zniesienie 30-krotności jest bardzo problematyczne. Pierwsze do wprowadzenia PPK będą bowiem zobowiązane największe firmy i one też zostaną dotknięte jednocześnie zniesieniem 30-krotności. Obie ustawy podwyższają koszty pracy – zwraca uwagę Łukasz Kozłowski, ekspert Pracodawców RP. PiS zdaje sobie sprawę, że chcąc mieć poparcie pracodawców dla PPK, powinien zrezygnować z majstrowania przy 30-krotności.
Rząd ma trzy scenariusze wycofania się z pomysłu. Pierwszy to poczekać na orzeczenie trybunału z nadzieją, że uzna on, iż zaniedbano konsultacje podczas prac nad ustawą i powinna ona trafić do kosza. Ale nie wiadomo, kiedy będzie wyrok. Ustawa jest w trybunale, ale nie ma przeciwwskazań, by rząd przygotował kolejny jej projekt, a Sejm go uchwalił. – Prawo rządu do inicjatywy legislacyjnej nie jest związane z trwającymi przed trybunałem postępowaniami – przypomina konstytucjonalista dr hab. Ryszard Piotrowski z UW. W tym przypadku możliwe są dwa warianty. Przesunięcie wejścia w życie nowych przepisów na 2020 r. – mówiła o tym ostatnio w PR24 minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz. Albo zmniejszenie uciążliwości przepisów i podniesienie limitu płacenia składek do wysokości np. 48 przeciętnych wynagrodzeń. Piotrowski zwraca uwagę, że w obu ostatnich przypadkach rząd powinien porozumieć się z prezydentem, aby ten wycofał swój wniosek z trybunału
– Jeśli zaskarżona ustawa nie będzie budziła zastrzeżeń sędziów trybunału, jest podpisywana i ogłaszana w Dzienniku Ustaw i zaczyna obowiązywać – mówi Piotrowski. Wtedy przekreśliłaby ona ewentualną wprowadzoną przez PiS korektę.
Z punktu widzenia rządu zniesienie limitu 30-krotności ma jedną zaletę. Da budżetowi ok. 5,5 mld zł wpływów netto, co pozwoli na zwiększenie o tę kwotę limitu wydatków w kluczowym dla polityków 2019 r., kiedy odbędą się wybory parlamentarne. – Właśnie finalizowane są prace nad aktualizacją programu konwergencji. Zniesienie 30-krotności pozwala nam pokazać niższą ścieżkę deficytu. Aby było to możliwe, ustawa musi być podpisana przez prezydenta – mówi nam osoba z rządu.
Ubocznym efektem zniesienia 30-krotności będzie konieczność dopisania do kont ubezpieczonych ok. 100 mld zł. Wzrost wpływów do FUS wynikający ze zniesienia limitu zwiększy bowiem wskaźnik waloryzacji kont emerytalnych o ok. 5 proc.
Bruksela oceni nasze wysiłki
Aktualizacja programu konwergencji ma rangę dokumentu, który akceptuje rząd. Do końca kwietnia ma go przekazać – podobnie jak inne kraje członkowskie – do Komisji Europejskiej. Pokazuje w nim, jak zamierza zmniejszyć deficyt do średniookresowego celu, który dla Polski wynosi 1 proc. PKB. Bruksela ocenia, na ile nasze wysiłki i prognozy są realistyczne.