Gdy okazało się, że limit opłacania składek na ubezpieczenia rentowe i emerytalne ma być zniesiony, poprosiliśmy ZUS o obliczenia pokazujące, jak to wpłynie na wysokość wypłacanych świadczeń. Zaproponowaliśmy wyliczenie emerytur dla czterech kobiet, które przejdą w przyszłym roku na emeryturę, mając równie długi staż pracy, a jedyne, co je różni, to wysokość pobieranego przez całą karierę wynagrodzenia.
Zarabiały one odpowiednio pensję: minimalną (obecnie to 2 tys. zł); przeciętną (teraz 4,3 tys. zł); na granicy limitu 30-krotności, czyli 2,5 przeciętnego wynagrodzenia miesięcznie (10,6 tys. zł) i na poziomie czterech przeciętnych pensji miesięcznie (czyli 17 tys. zł).
Wyliczenia ZUS pokazują, jak bardzo wzrośnie zróżnicowanie wypłacanych świadczeń po zniesieniu limitu 30-krotności.
Najbogatsi mają cztery razy więcej
Dziś rozpiętość emerytur ograniczają dwa czynniki. Od dołu jest to ustawowo ustalone świadczenie minimalne (1 tys. zł), a od góry właśnie limit płacenia składek emerytalnych i rentowych. To dlatego najwyższa emerytura, czyli 4,6 tys. zł, nie przekracza czterokrotności najniższej.
Zniesienie limitu dramatycznie zmieni sytuację. Najwyższe świadczenia z przygotowanej dla nas przez ZUS symulacji wzrośnie z 4,6 tys. do ponad 7 tys. zł, czyli o ponad połowę. I będzie prawie sześciokrotnością emerytury wyliczonej przez Zakład dla kobiet, które zarabiały pensję minimalną.
Tego problemu nie pokazano w ocenie skutków nowej regulacji. A trzeba pamiętać, że to najwyższe wyliczone przez ZUS na naszą prośbę świadczenie nie jest... najwyższym, które będzie wypłacane. Bo zniesienie limitu powoduje, że składka będzie odprowadzana od każdej pensji, więc dla wynagrodzenia na poziomie np. 30 tys. zł świadczenie urośnie do ok. 12 tys. zł . Dysproporcje będą więc bardzo duże.
Istotne są jeszcze dwa zastrzeżenia. Po pierwsze przytaczane przez nas wyliczenia przeprowadzono dla kobiet, które przejdą na emeryturę w wieku 60 lat po 35 latach pracy. W przypadku mężczyzn, którzy będą pracować pięć lat dłużej, będą wyższe przeciętnie o 8 proc. za każdy przepracowany rok.
Druga istotna kwestia dotyczy tego, że wyliczenia dotyczą osób, które zaczęły aktywność zawodową jeszcze w PRL, sporo przed reformą emerytalną, więc w wyliczeniach ZUS uwzględniał kapitał początkowy. To powoduje, że emerytury te będą wyższe niż dla osób, które zaczęły pracować po 1999 r. (do ich kont kapitał początkowy nie będzie doliczany).
Bez limitu dysproporcje wzrosną
Likwidacja 30-krotności może też wywołać napięcia w systemie ubezpieczeń społecznych. Przede wszystkim mogą wzrosnąć wydatki na emerytury. Co prawda dziś Fundusz Ubezpieczeń Społecznych zyskałby dzięki zniesieniu limitu 30-krotności dodatkowe wpływy ze składek (w sumie ok. 7 mld zł), ale w przyszłości będzie musiał wypłacić odpowiednio wyższe, bo zwaloryzowane świadczenia. Jak dużo może to kosztować?
Autorzy projektu ustawy nie przygotowali wyliczeń. Teoretycznie grupa osób, której to będzie dotyczyć, nie jest liczna w porównaniu do całości ubezpieczonych. Z 30-krotności korzysta ok. 350 tys. osób, a składki płaci mniej więcej 16 mln. Również w zestawieniu z liczbą emerytów nie jest to dużo, bo świadczenia pobiera rocznie ok. 8 mln osób. Niemniej jednak wydatki mogą być istotne ze względu na skalę wzrostu świadczeń.
Ekonomiści zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt: likwidacja limitu doprowadzić może do dużego rozwarstwienia w dochodach. Dziś emeryci stanowią grupę, w której nierówności dochodowe należą do najmniejszych w społeczeństwie. Według danych GUS współczynnik Giniego w ich przypadku (im jest wyższy, tym większa jest nierówność dochodów) wynosił w ubiegłym roku 0,224. Dla wszystkich gospodarstw domowych w Polsce był wyższy – 0,304.
Według Jakuba Sawulskiego z Instytutu Badań Strukturalnych to dowodzi, że dziś nie ma dużych różnic w dochodach emerytów. Wyróżniają się w tej grupie co prawda górnicy, ale nie jest ich dużo.
Likwidacja limitu 30-krotności doprowadzi do wzrostu nierówności dochodowych pomiędzy emerytami. Z jednej strony duża grupa będzie w stanie wypracować jedynie emerytury minimalne lub bliskie minimalnym, a z drugiej niewielkie grono otrzyma nawet siedmiokrotnie wyższe wypłaty z ZUS.
– Dojdzie do sytuacji, w której osobom zarabiającym dużo, takim, które stać na dodatkowe oszczędzanie na starość, zostaną wypłacone wysokie świadczenia z systemu publicznego – zwraca uwagę ekonomista.
Emerytura obywatelska na horyzoncie
To może być zaczyn kolejnego problemu: społecznego nacisku na rządzących, by ograniczyć dysproporcje. Odpowiedzią może być emerytura obywatelska – niskie, równe dla wszystkich świadczenie, niezależne od wielkość wpłacanej składki emerytalnej.
– Obserwując kolejne działania rządu – najpierw podniesienie wysokości emerytury minimalnej, potem obniżenie wieku emerytalnego i teraz pomysł z likwidacją 30-krotności – można się zastanawiać, czy w przyszłej kadencji nie zostanie zgłoszony pomysł z emeryturą obywatelską. Bo równa emerytura dla wszystkich byłaby naturalną konsekwencją tych zmian – uważa Jakub Sawulski. Dodaje, że choć z pozoru sprawa jest prosta, to jednak politycznie i społecznie wprowadzenie takiego świadczenia byłoby bardzo trudne. Po raz kolejny mogłoby zostać podważone zaufanie obywatela do państwa (jak w sprawie okrojenia OFE). Ci, którzy płacili składki, licząc, że od tego będzie zależeć wielkość wypłat z ZUS, mogliby czuć się oszukani.
Emerytura obywatelska mogłaby mieć też poważne konsekwencje dla rynku pracy i finansów samego FUS. Jeśli świadczenie miałoby być niezależne od wielkości składek, to pokusa, by unikać ich płacenia, byłaby bardzo duża. To może osłabić aktywność zawodową i przy okazji zaburzyć wpływy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który – respektując prawa nabyte – musiałby przez pewien czas wypłacać emerytury z obecnego systemu.
Ustawa znosząca limit jest w tej chwili w Senacie. Wczorajsze posiedzenie dowiodło, że na pewno nie wejdzie w życie od stycznia 2018 r. Duże szanse na przejście mają wnioski zgłoszone odrębnie przez senatorów PO i PiS, które zakładają odroczenie jej wejścia w życie do 2019 r.