Do połączenia KNF z NBP dąży Adam Glapiński, prezes banku centralnego. To był jeden z pierwszych pomysłów, jakie przedstawił, obejmując urząd. Odpowiedni projekt leży już kilka miesięcy w szufladach niektórych polityków PiS z sejmowej komisji finansów publicznych - ale do tej pory nie ujrzał światła dziennego jako inicjatywa poselska. I wiele wskazuje na to, że nie ujrzy. Jak wynika z naszych informacji, zdaniem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego tak kluczowy pomysł jak łączenie nadzorów powinien zostać zgłoszony jako projekt rządowy. Prezes wyraził takie życzenie - mówi nam jeden z polityków PiS.
Dla szefa NBP to nie najlepsza informacja. Już w połowie marca mówił, że potrzebna jest decyzja polityczna, co dalej zrobić z gotowym projektem. I sugerował, że nie wszyscy podzielają jego wizję. Im lepsza demokracja, tym kłopot jest większy - mówił Adam Glapiński podczas Forum Bankowego.
Prezes kibicuje projektowi, który jest już w Sejmie, bo zakłada on stosunkowo szybkie przeniesienie nadzoru. Miałaby to być unia personalna między NBP a KNF. Prezes banku z automatu stawałby się przewodniczącym komisji. Desygnowałby do niej trzech zastępców (obecny przewodniczący KNF ma ich dwóch), zmieniłby się też skład komisji, bo swojego przedstawiciela straciłoby Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej na rzecz Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W ten sposób prezes NBP i skupieni wokół niego ludzie praktycznie kontrolowaliby KNF. Za to wpływ na działanie komisji straciłby rząd. Dzisiaj to premier powołuje przewodniczącego i - na jego wniosek - dwóch zastępców. Do tego w składzie komisji z pozostałych pięciu członków trzech to przedstawicie ministrów finansów, rozwoju oraz pracy. W efekcie w tym ośmioosobowym ciele dziś premier ma wpływ bezpośredni czy pośredni na wybór sześciu osób.
Jeśli teraz projektem zajmie się kancelaria premiera, prawdopodobieństwo, że zachowa on swój obecny kształt, jest małe. Premier nie ma powodów, by w pełni poprzeć pomysł okrojenia swoich wpływów w KNF. Tym bardziej że plan oddania części władzy z jednego ośrodka na rzecz drugiego wcale nie musi podobać się prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. W logice działania prezesa jest to, by tworzyć czy utrwalać różnego rodzaju struktury, które pozwalają mu być arbitrem w sporach - zwraca uwagę politolog Marek Migalski.
Wariant, w którym z projektem wyjdzie Ministerstwo Finansów, też nie jest dla NBP optymalny. Stosunki między prezesem NBP a wicepremierem odpowiedzialnym za gospodarkę i kierującym MF Mateuszem Morawieckim są ostatnio chłodne. Urzędnicy Mateusza Morawieckiego mogą znacząco zmienić projekt, a NBP może jedynie wnosić uwagi w trakcie jego konsultacji.
Niezależnie od tego, kto z rządu formalnie zgłosi projekt, jedno jest pewne: praca nad nim na pewno potrwa dłużej. W Sejmie po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów i zgłoszeniu do marszałka mógłby być procedowany praktycznie od razu. W rządzie musi najpierw zostać przepracowany w jednym z resortów lub w kancelarii premiera, potem nastąpią konsultacje międzyresortowe i społeczne. Te ostatnie standardowo trwają miesiąc, choć mogą zostać skrócone. Wreszcie potem projekt trafia do Komitetu Stałego rządu i dopiero stąd do Rady Ministrów. To pokazuje, że w praktyce trudno wyrobić się z krótszym terminem niż miesiąc. Podczas gdy w Sejmie w wyjątkowych przypadkach możliwe jest przyjęcie projektu nawet w kilkadziesiąt godzin.