Już nawet ksiądz w kościele apelował, żeby podpisywać petycję w sprawie bazarku na warszawskim Targówku. Do końca 2015 r. kupcy mieli opuścić teren, na którym handlowali od lat, bo przecież tam właśnie miała rozpocząć się budowa metra. Dzielnica zarządziła i koniec kropka. Nowe miejsce? A to nie pasowało sąsiadom, bo hałasy, a to blokowało kolejną inwestycję. Po protestach kupców targ zostawiono na kilka miesięcy tam, gdzie był, co oczywiście opóźniło budowę metra. Wreszcie władze dzielnicy znalazły w pobliżu wolną działkę. A sprzedawców jak te worki z ziemniakami przerzucono i pozbyto się (przynajmniej na razie) kłopotu.
Kilka kilometrów dalej, w Wołominie, w tym samym czasie protest urządzili kupcy wynajmujący lokale od Przedsiębiorstwa Komunalnego. Okazało się, że gmina zażądała od nich spłaty zaległego podatku od nieruchomości. Podatku, o którego istnieniu nie mieli pojęcia, a który przez lata w stosunku do każdego sklepu urósł do kilku czy nawet kilkunastu tysięcy złotych. Przez lata, bo od początku lat 90., lokalni urzędnicy nie zauważyli, że nie wzywali do jego zapłacenia, a najemcy byli przekonani, że nie muszą go płacić. Gmina nawet rozumie ból handlarzy, ale nie może masowo zwolnić ich z podatku, bo regionalna izba obrachunkowa na takie zmniejszenie dochodów się nie zgodzi.
Kolejne kilka kilometrów odległości i kolejna awantura: tym razem dotycząca handlowców na dawnym stołecznym bazarze Szembeka, od niedawna nazywanym szumnie i raczej na wyrost Centrum Handlowym Szembeka. Dzień przed czerwcowym długim weekendem kilkudziesięciu właścicieli małych sklepików dostało od zarządu spółki nowy regulamin pracy. Siedem dni w tygodniu od godziny 8 do godziny 19, za każdy dzień bez otwartego straganu kara finansowa, i to spora, bo 400 zł.
W końcu otwiera się przecież budowana latami galeria handlowa, więc by ściągnąć do niej duże sieciowe sklepy, małe rodzinne punkty mają pracować tak jak one. Od kiedy? Od pierwszego dnia po weekendzie. Nie dacie rady pracować siedem dni w tygodniu? Zatrudnijcie sobie pracowników. Nie stać was? Udowodnijcie, bo w regulaminie pojawił się jeszcze przepis nakazujący ujawniać miesięczne dochody na żądanie zarządu spółki. Nie ma chleba? Jedzcie ciastka. Zarząd jest nieugięty, dopóki sprawy szeroko nie opisują lokalne media. Wtedy wycofuje się z nowego planu. Przynajmniej tymczasowo. A galeria, która się otworzyła, świeci pustkami przez cały tydzień. Wszystko to doświadczenia drobnego handlu z Warszawy i jej okolic. Tego handlu, który ma być solą polskiej przedsiębiorczości.
Tak mały, że niepoliczalny
Rodzinny, drobny, bazarowy i osiedlowy handel. To w jego obronie pojawił się pomysł podatku handlowego płaconego w wielkim skrócie tylko przez duże sieci handlowe. To jemu też ma dopomóc zakaz pracy w niedzielę, bo przecież obok obrony praw pracowników hipermarketów zmuszanych do pracy nawet w ten dzień wolny od pracy pojawia się też inny argument, choć nieformułowany wprost: utrudnić wielkim, zagranicznym sieciom zarabianie, a tym samym nastąpi wzmocnienie rodzimego handlu. Sieci przecież od lat mają uprzywilejowaną pozycję. Pozycję, z którą drobny biznes nie ma szansy zawalczyć. Teraz zaś sytuacja może stać się choć trochę bardziej wyrównana - mówi nam Alfred Bujara z Sekcji Krajowej Pracowników Handlu NSZZ "Solidarność". Szeroko konsultowaliśmy projekt ustawy z organizacjami zrzeszającymi polskich pracodawców z branży handlowej. Zarówno sieci, jak i drobnych kupców, i oni są za - dodaje Bujara.
Jednak jak powszechnie jest z tym „za” u drobnych kupców, tego Bujara nie wie, bo to - delikatnie mówiąc - rynek mocno rozdrobniony, a więc trudny do zbadania.
Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej