Ostatnie półtora roku to był okres finansowego oddechu. Miasta i gminy mniej inwestowały (skończyły się pieniądze z perspektywy 2007– –2013), a za to skupiały się na wypracowywaniu nadwyżek w swoich budżetach, by płynnie wejść w programowanie na lata 2014–2020. Widać to w globalnej kwocie zadłużenia jednostek samorządowych, która po raz pierwszy od wielu lat zamiast wzrosnąć, spadła o ok. 500 mln zł.
Wygląda jednak na to, że wielkość zobowiązań zaciąganych przez lokalne władze wkrótce znów zacznie rosnąć. Samorządy pozyskują właśnie pierwsze, znaczące pule środków na finansowanie nowych inwestycji z udziałem europejskich funduszy.
I tak np. Bydgoszcz powinna otrzymać w tym roku od Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) 197 mln zł. Miasto jednak zastrzega, że kwota, jaka zostanie faktycznie uruchomiona, będzie niższa z uwagi na „bardzo wysoką płynność budżetu”. Niemniej wieloletnia umowa kredytowa z EBI opiewa na łączną kwotę aż 400 mln zł (okres spłaty wyniesie 25 lat).
Toruń w tym roku podpisał z EBI umowę kredytową na 59,5 mln zł. – To w ramach limitu kredytowego na 330 mln zł przyznanego nam przez EBI na finansowanie realizacji inwestycji w infrastrukturę miejską, w tym również projektów unijnych – wyjaśnia Anna Kulbicka-Tondel, rzecznik prasowy prezydenta Torunia.
Linie kredytowe w EBI uruchomiły także Rzeszów (na kwotę 400 mln zł w okresie 2016–2022) i Lublin. To drugie miasto planuje w IV kwartale tego roku wypłatę transzy w wysokości 100 mln zł, 150 mln zł w roku 2017, kolejne 150 mln w roku 2018 oraz 100 mln zł w roku 2019 (plan może ulec zmianie).
Miasta przekonują, że poradzą sobie z tak dużymi zobowiązaniami wobec banku. – Naszym zdaniem kwota zadłużenia mieści się w bezpiecznych granicach, gdyż miasto jest w stanie terminowo obsługiwać swój obecny i zaplanowany dług pod warunkiem, że nie zaistnieją negatywne czynniki prawne skutkujące ograniczeniem źródeł dochodów jednostek samorządu terytorialnego – zaznacza Anna Strzelczyk-Frydrych z urzędu miasta w Bydgoszczy.
Według przedstawicieli władz miejskich kredyt zaciągnięty w EBI jest dla nich dużo bardziej atrakcyjny niż to, co do zaoferowania mają banki komercyjne. – Podstawowymi zaletami kredytu jest szeroki zakres finansowania, możliwość refinansowania poniesionych wydatków, długi okres spłaty zobowiązania, karencja w spłacie kapitału, atrakcyjna wysokość oprocentowania, brak prowizji związanych z pozyskiwaniem i obsługą linii kredytowej oraz brak zabezpieczenia, poza koniecznością utrzymania oceny ratingowej – wylicza Magdalena Strózik z urzędu miasta w Szczecinie.
Mimo to nie brakuje miast, które nie planują – przynajmniej w tej chwili – zaciągania kolejnych kredytów czy pożyczek.
– W latach 2015–2016 wszystkie projekty inwestycyjne, w tym unijne, finansowane są ze środków własnych miasta, funduszy UE i zobowiązań z poprzednich lat. W 2016 r. miasto nie zaciągnęło i nie zamierza zaciągnąć nowego kredytu – zapewnia Agnieszka Kłąb ze stołecznego ratusza. Podobnie sytuacja wygląda w Gdańsku i Białymstoku.
Inwestycyjny wyścig, w trakcie którego zadłużają się samorządy, ma swoją cenę. Przede wszystkim jeśli chodzi o koszty obsługi długu.
Z wieloletnich planów finansowych (WPF) wynika, że te wydatki w najbliższych latach będą rosły. Przykładowo Warszawa w tym roku poniesie koszty w wysokości ponad 281 mln zł. W przyszłym roku będzie to już 340 mln, a w 2018 – prawie 414. Wrocław przewiduje tegoroczne wydatki na poziomie ponad 81,6 mln zł, a w przyszłym roku – już w wysokości 109 mln zł.
To rodzi dalsze konsekwencje, które odczują mieszkańcy. Lokalne budżety nie są z gumy – jeśli gdzieś trzeba dołożyć, oznacza to, że gdzieś indziej trzeba coś uszczknąć. I tak np. stolica w okresie 2016–2017 przytnie wydatki na sferę „ochrona zdrowia i pomoc społeczna”. Zgodnie z WPF prognozowane na ten rok wydatki sięgną 987,5 mln zł. Przewidywania na przyszły rok mówią już z kolei o 967 mln zł.
Część miast sukcesywnie wygasza niektóre inicjatywy (niekiedy związane z wykorzystaniem unijnych funduszy), z reguły zapewniając, że taki był plan i nie oznacza to, że one znikną. Choć jednocześnie trudno nie dostrzec korelacji z finansowym rozkręcaniem się perspektywy unijnej 2014–2020, na które teraz samorządy pilnie potrzebują pieniędzy. I tak np. we Wrocławiu w okresie 2012–2017 prowadzony jest program profilaktyki i terapii uzależnień. Z danych w WPF wynika, że o ile w tym roku wydanych na ten cel zostanie 5 mln zł, o tyle w przyszłym – już tylko 1,7 mln. Zmniejszą się też nakłady np. na „organizację i nadzór nad funkcjonowaniem komunikacji podmiejskiej” (okres realizacji programu 2010–2019). W tym roku na ten cel miasto ma przeznaczyć niemal 21 mln zł. Ale w 2017 r. będzie to już 17 mln, w 2018 – 9,9 mln, a w 2019 – niecałe 2,3 mln. Z kolei w Poznaniu zmniejszy się np. finansowanie zadania „pomoc dla osób i rodzin wymagających wsparcia” (okres realizacji programu 2013–2017). W tym roku, zgodnie z WPF, na ten cel trafi 34,4 mln zł, a w przyszłym – już tylko 18 mln.
Jak tłumaczy Marek Wójcik, były wiceminister administracji i cyfryzacji, a obecnie ekspert Związku Miast Polskich, w wielu samorządach na potrzeby nowej perspektywy unijnej rzeczywiście wygaszano jakieś przedsięwzięcia, a koncentrowano się na tych, które mają szansę na dofinansowanie. – Ale przycinanie kosztów niektórych zadań nie oznacza, że za chwilę będziemy mieli w Polsce tysiące biednych i potrzebujących ludzi, którzy są ofiarami boomu inwestycyjnego w miastach – uspokaja. Jednocześnie zwraca uwagę, że poszukiwanie przez lokalne władze pieniędzy w innych pozycjach budżetowych jest nie tylko związane z projektami unijnymi, na które potrzebny jest wkład własny. – To także gorsza pozycja finansowa polskich samorządów, będąca rezultatem przerzucania na nie nowych zadań bez zapewnienia środków na ich realizację oraz konieczność utrzymania projektów już uruchomionych czy wybudowanych w poprzednich latach, tak jak drogi, hale sportowe czy pewne programy miękkie – wyjaśnia Wójcik.
Można się spodziewać, że globalny poziom zadłużenia samorządów (71,6 mld zł na koniec 2015 r.) będzie rósł. Eksperci jednak uspokajają, że tempo tego wzrostu wyhamuje. – Połowa tego zadłużenia wzięła się z lat 2009–2011. Wtedy wzrosło o ponad 35 mld zł. Z jednej strony była to chęć wykorzystania przez lokalne władze rozkręcającej się perspektywy unijnej 2007–2013. A z drugiej – efekt wprowadzenia zmian w PIT, które uderzyły samorządy po kieszeni, w związku z czym musiały się bardziej zadłużać, by utrzymać planowany poziom inwestycji – tłumaczy dr Aleksander Nelicki, ekspert od finansów komunalnych. Jak dodaje, po 2011 r. zadłużenie też wzrastało, ale na poziomie poniżej 10 proc. rocznie. – Dlatego teraz też spodziewałbym się dalszego wzrostu zadłużenia, ale już nie w takim szaleńczym tempie jak kiedyś – przewiduje ekspert.
Samorządy przekonują, że ich potrzeby finansowe na kolejne lata są ogromne. Związek Gmin Wiejskich RP szacuje, że tylko gminy wiejskie i miejsko-wiejskie w ramach programowania 2014–2020 chcą zrealizować wydatki na poziomie 97 mld zł, przy założeniu pozyskania 63 mld zł ze źródeł zewnętrznych, w tym dotacji unijnych.
Stolica okroi wydatki na zdrowie i na pomoc społeczną
Jest akcja, jest reakcja. MSWiA
Na rosnące w ostatnich latach zadłużenie samorządów krzywo patrzy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jak pisaliśmy w DGP, resort przygotował niedawno projekt ustawy znacząco poszerzający kompetencje nadzorcze regionalnych izb obrachunkowych (RIO) zajmujących się kontrolą samorządowych budżetów. Wszystko po to, by skuteczniej przeciwdziałać „niekorzystnym tendencjom związanym z nadmiernym zadłużaniem się jednostek samorządu terytorialnego”. W tym celu przewiduje się np. objęcie kontrolą RIO wszystkich spółek samorządowych.
Specjaliści są sceptyczni. Ich zdaniem nowelizacja ta nie zmieni sytuacji w jakiś szczególny sposób. Przypomina, że RIO nie mają takich mocy przerobowych, by kontrolować wszystkie spółki komunalne w kraju. Poza tym na ogół zobowiązania spółek są poręczone przez samorządy, więc już objęte kontrolą art. 243 ustawy o finansach publicznych (czyli dopuszczalnym wskaźnikiem zadłużenia).
Na koniec 2015 r. łączny dług samorządów stanowił trzykrotność wypracowanej przez nie łącznej nadwyżki operacyjnej (dodatniej różnicy między dochodami bieżącymi a wydatkami bieżącymi, powiększonej o dochody ze sprzedaży mienia).
@tzolciak