Jednym z głównych założeń „Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, który przyjął rząd, jest wsparcie dla długofalowego budowania oszczędności Polaków. – Wiele osób mówi: będziemy więcej oszczędzać, kiedy będziemy więcej zarabiać. Ale bogactwo bierze się też z drobnych oszczędności – mówił wczoraj wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński podczas spotkania z ekspertami w siedzibie Pracodawców RP. Dziś Polacy wolą wydawać. Jak wynika z danych dotyczących IKE w 2015 r., choć istnieje ponad 850 tys. takich kont, jedynie na 260 tys. dokonano w zeszłym roku wpłaty.
Opłacanie składek w ramach trzeciego filaru podwyższy nam w przyszłości emeryturę. Ale o ile ją podniesie, zależy od nas – a dokładnie od wysokości wpłat. Eksperci szykujący reformę emerytalną szacowali, że efektywne odkładanie pozwoli utrzymać stopę zastąpienia, czyli relację pierwszej emerytury do ostatniej pensji zbliżoną do dzisiejszej. Składka odprowadzana na pierwszy i drugi filar ma dać świadczenie w najlepszym przypadku w wysokości nieco ponad 40 proc. ostatniej pensji. Dla większości emerytów będzie ono niższe. Odprowadzanie składki na trzeci filar ma pozwolić zbliżyć stopę zastąpienia do 50 proc. ostatniego wygrodzenia.
Zasada domyślności zapisu do trzeciego filara może być tylko jednym z elementów jego wzmocnienia. I nie ma pewności, że skutecznym. Paweł Majtkowski, niezależny analityk finansowy, zwraca uwagę na haczyk, jaki wiąże się z domniemaniem uczestnictwa. Jego zdaniem z pewnością w krótkim czasie poprawiłoby to statystyki, ale na dłuższą metę może się nie udać.
– Polacy umieją liczyć. Jeśli uznają, że coś nie będzie dla nich korzystne, to nic ich tu nie zatrzyma. Takie automatyczne zapisywanie do pracowniczych programów emerytalnych byłoby działaniem pod publiczkę. Pomysł kojarzy się z praktycznie przymusowym przeniesieniem ubezpieczonych z OFE do ZUS – wskazuje Majtkowski.
Jarosław Sadowski z Expandera dodaje, że przeciętny Kowalski stroni od wyszukanych produktów inwestycyjnych, a zysk z prostych lokat bankowych jest niski. To sprawia, że nasza skłonność do oszczędzania też jest niska. Dlatego według Sadowskiego zwiększanie liczby uczestników trzeciego filaru metodami administracyjnymi jest bezcelowe.
– Jest ryzyko, że ostatecznym efektem, jaki uda się osiągnąć, będzie zwiększenie liczby martwych kont – zauważa.
Dlatego według ekspertów potrzebne są jeszcze dwa elementy. Pierwszy to edukacja. Zdaniem rzecznika finansowego Aleksandry Wiktorow problemem jest niska wiedza Polaków na temat systemu emerytalnego oraz realnej wysokości przyszłych emerytur i płynąca stąd beztroska. Warunek drugi to rozbudowa systemu form oszczędzania. Obecnie w trzecim filarze królują trzy formy: IKE, IKZE i pracownicze programy emerytalne. Z czego PPE prowadzi nieco ponad tysiąc pracodawców i jest w nich ok. 300 tys. osób. W sumie liczba Polaków w trzecim filarze nie przekracza 2 mln. Kolejne pytanie: czy silniej nie wesprzeć dodatkowego oszczędzania na emerytury z budżetu? Już dziś IKE i IKZE są wspierane przez ulgi. Przy IKE z podatku zwolnione są przyszłe wypłaty emerytur, a przy IKZE wpłacana kwota do wysokości 4866 zł. Pojawiały się postulaty, by wprowadzić np. ulgę zwalniającą z podatku składkę na trzeci filar w większym wymiarze. Przeciwna temu jest Aleksandra Wiktorow. – To preferuje bogatszych, a nam chodzi o to, by oszczędzali ci, których emerytura będzie niska – tłumaczy. Przeciwnikiem takiego rozwiązania może być też minister finansów, bo to oznacza niższe wpływy do budżetu.
Jarosław Sadowski zwraca też uwagę, że problem z niskim zaangażowaniem w trzeci filar wynika ze słabej akcji promocyjnej. Według niego nie wiemy nawet, z jakimi produktami mamy do czynienia.
– Dla banków czy TFI jest to oferta niskomarżowa, więc nie wydają zbyt wielu środków na marketing. Brakuje agresywnych działań, które pokazałyby korzyści z inwestowania tu i ryzyko związane z pozostaniem jedynie w systemie obowiązkowych ubezpieczeń. Gdyby rząd zaangażował się w taką promocję, może przyniosłaby efekty – podkreśla Sadowski.