Wspólne zakupy
Przejrzyste umowy
Bezpieczeństwo dostaw
Nowe stare prawo
Klimat też ważny
Jednym z elementów wojny rosyjsko-ukraińskiej są również tarcia gazowe. Gazprom grozi Kijowowi odcięciem dostaw za rzekome długi. Naftohaz skarży się, że Moskwa nie wywiązuje się z zawartego kontraktu. Długotrwała wojna gazowa jest jednak na razie mało prawdopodobna. To Ukraina zaopatruje w surowiec przyłączony przez Rosję Krym. I tak będzie aż do 2018 r., gdy Rosjanie mają położyć gazociąg łączący półwysep z Krajem Krasnodarskim.
Gazprom zapowiada, że od przedpłaty uiszczanej co miesiąc przez Naftohaz będzie odliczał koszt gazu dostarczanego na kontrolowane przez prorosyjskich separatystów obszary Zagłębia Donieckiego. Sęk w tym, że Naftohaz nie ma kontroli nad realną objętością zużywanego na tych terenach gazu. Moskwa może więc dowolnie kreować rachunki, które następnie będą przedstawiane Kijowowi. Ten ostatni zaś jest zobowiązany do płacenia za surowiec z góry, zgodnie z protokołem podpisanym w Brukseli w październiku 2014 r. przez ministrów energetyki obu państw, Aleksandra Nowaka i Jurija Prodana, oraz unijnego komisarza Günthera Oettingera.
Rosjanie zapowiadają, że jeśli Ukraina się nie ugnie, dzisiaj albo jutro dostawy gazu mogą zostać całkowicie wstrzymane. Naftohaz alarmuje, że objętość dostarczanego gazu już zdążyła spaść. – Zamiast zamówionych w ramach kontraktu 114 mln m sześc. gazu Gazprom dostarczył tylko 47 mln m sześc. – mówiła rzecznik Naftohazu Ołena Osmołowska. Ukraińcy tłumaczą też, że nie licząc wartości gazu dla niekontrolowanych przez nich obszarów Zagłębia Donieckiego, bilans na rachunku Gazpromu powinien wystarczyć na dodatkowe 287 mln m sześc. Gazprom replikuje, że Kijów wciąż nie uiścił wartego 2,4 mld dol. długu za dawniej dostarczony gaz.
Konflikt jest częścią większego sporu o to, kto powinien utrzymywać obszary zajęte przez samozwańcze doniecką i ługańską republiki ludowe. Ukraina twierdzi, że to Rosja powinna dostarczać im surowce, skoro gros oddziałów separatystów stanowią jej obywatele, a i ich liderzy są kontrolowani przez Kreml. Moskwa replikuje, że ciężar utrzymywania DRL i ŁRL powinna ponosić Ukraina, skoro zgodnie z prawem międzynarodowym to do niej należą te tereny. Rosjanie zaprzeczają również, aby mieli znaczący wpływ na przywódców z Doniecka i Ługańska.
Kijów ma w tej sferze jeden poważny atut, jakim jest Krym. Ukraińska autonomia, anektowana przez Rosję w marcu 2014 r., wciąż jest zaopatrywana w gaz, prąd i wodę z kontynentalnej Ukrainy, choć lokalne władze zdążyły znacjonalizować majątek Czornomornaftohazu, lokalnej spółki córki Naftohazu. Rosja nie ma możliwości dostarczania błękitnego paliwa na Krym inną drogą, a rurociąg przez Cieśninę Kerczeńską ma być gotowy dopiero w 2018 r. Krym ma też własne złoża. – W ciągu roku, półtora jest w stanie zagwarantować sobie samowystarczalność w tej sferze – mówił rosyjski deputowany Iwan Graczow. Na razie jednak, gdyby Rosja odcięła od gazu Ukrainę, problem z dostawami szybko odczułby również Krym.
Jest pan usatysfakcjonowany planem unii energetycznej zaproponowanym przez Jean-Claude’a Junckera?
Guy Verhofstadt lider liberałów w Parlamencie Europejskim: Dobrze, że coś takiego wreszcie powstało. I z tego się cieszę. Ale z drugiej strony pamiętam, jak w 2006 r., w trakcie brytyjskiej prezydencji, z dumą ogłaszaliśmy początek unii energetycznej. I co? Minęło od tej pory 9 lat, a my dopiero teraz zaczynamy budować jej zręby. Zmarnowaliśmy 9 lat. Trudno zatem mówić o euforii.
Ma pan swoją propozycję działań na rzecz unii energetycznej. Czy to jest wotum nieufności dla unii Junckera?
Plan KE nie jest zły, ale my – frakcja liberalna – chcielibyśmy bardziej ambitnej propozycji, w kierunku, jaki zaprezentowaliśmy. To, co proponuje Juncker, to w zasadzie zwiększona koordynacja działań krajów członkowskich. Obecnie istnieje 28 różnych, niezależnych od siebie polityk energetycznych. Czego potrzeba? Stworzenia odpowiedniej infrastruktury oraz rządu. Myślę o czymś analogicznym do unii monetarnej i ekonomicznej. Powinien być specjalny rząd i specjalny superkomisarz odpowiedzialny za cały sektor energetyczny i tę unię. Taki komisarz powinien w imieniu wszystkich pozostałych prowadzić negocjacje z dostawcami. Kierować i kontrolować wdrażanie kolejnych etapów i trzymanie dyscypliny. Także w razie konieczności nakładać kary za brak implementacji. Powinien mieć wpływ na infrastrukturę, ale i ceny energii.
Co jest nowego w projekcie Junckera? Wiele z proponowanych rozwiązań już istnieje w prawie unijnym, tylko nie jest stosowanych.
Do tego właśnie zmierzam. O unii energetycznej mówi się już od 2006 r. i sporo zapisów z tym związanych już zostało przyjętych. Przecież istnieje III pakiet energetyczny, który wiele kwestii reguluje. Unijne prawo daje możliwość tworzenia regionalnych systemów reagowania kryzysowego. Kto z tego korzystał poza przymiarkami w krajach bałtyckich? Jest też możliwość udziału Komisji Europejskiej w negocjacjach z partnerem ościennym. Ale są to na ogół martwe zapisy, które nie są obowiązkowe i nikt ich nie egzekwuje. Stoimy w miejscu. Popatrzmy na sytuację, w jakiej teraz jesteśmy. W ciągu tych lat doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy jeszcze bardziej zależni od Rosji niż w 2006 r., a ceny energii znacząco wzrosły: dla przemysłu są dwukrotnie wyższe niż amerykańskie. Ta zależność energetyczna od Rosji ma negatywny wpływ na politykę zagraniczną Unii Europejskiej. Wiele krajów chce wycofania się z sankcji przeciw Rosji, bo są po prostu zależni od energii z Rosji. Zwiększając niezależność energetyczną – zarówno od Rosji, jak i krajów bliskowschodnich – zyskujemy autonomię. Uderzmy Putina tam, gdzie go najbardziej zaboli. Czas najwyższy, żeby Unia pokazała zęby. Proszę popatrzeć na handel międzynarodowy, ten sektor działa dobrze. Jesteśmy jako UE liczącym się partnerem na świecie, bo w naszym imieniu umowy z innymi dużymi graczami negocjują unijni przedstawiciele. I tak powinna też w przyszłości wyglądać polityka energetyczna.