Najpierw była zaskakująca propozycja greckiego premiera, aby zorganizować referendum - w sprawie przyjęcia kolejnej transzy pomocy i w praktyce pozostaniu w strefie euro. Sprzeciw wobec premiera rozlał się na wszystkich. Pierwszy był grecki minister finansów. Ewangelos Wenizelos oświadczył w oficjalnym komunikacie, że "przynależność Grecji do grupy euro nie może zależeć od referendum". - Pozycja Grecji w strefie euro to historyczna zdobycz (...). To osiągnięcie greckiego ludu nie może zależeć od referendum - napisał w komunikacie minister. Wiceminister Pantelis Oikonomou w wywiadzie dla telewizji NET oświadczył, że Grecy muszą ratyfikować umowę z UE. - Referendum w innych sprawach jest złe - powiedział wiceminister.
"Gazeta Wyborcza"przypomina, że kilka godzin później do stanowiska resortu finansów dołączył minister ds. rozwoju Michalis Chryssohoidis. Jego zdaniem zamiast zajmować się referendum, parlament powinien raczej głosować nad niepopularną umową ratunkową.
W piątek ma się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla rządu. Tymczasem posłowie rządzącej partii PASOK oficjalnie zapowiadają, że nie poprą premiera. - Informuję, że w piątkowym głosowaniu nie oddam głosu na twój rząd - napisała posłanka PASOK Eva Kaili w liście do przewodniczącego greckiego parlamentu. Dołączają kolejni posłowie, co oznacza, że rząd Papandreu de facto stracił większość, która i tak była minimalna (151 głosów w 300-osobowym parlamencie).
Inny członek PASOK, Dimitris Lintzeris, wezwał premiera do ustąpienia ze stanowiska. - Premier należy do przeszłości - powiedział poseł, który już wcześniej wzywał do stworzenia rządu jedności narodowej. Jak podają greckie media, teoretycznie premier wciąż może wygrać piątkowe głosowanie. Wszystko zależy od liczby posłów, którzy wezmą w nim udział. Ale utrzymanie się premiera na scenie politycznej jest coraz bardziej wątpliwe.
Nadzwyczajne posiedzenie gabinetu Papandreu zwołał na czwartek na godzinę 11.