Informacje, że zniszczenia infrastruktury energetycznej wydają się być niewielkie, skłoniły koncerny do rozpoczęcia rywalizacji o ropę. Niepokojące są jednak informacje dotyczące braku bezpieczeństwa. Sprawia to, że firmy wstrzymują ponowne wysłanie swoich pracowników do tego kraju.

Reklama

Przedstawiciele Narodowej Rady Przejściowej poinformowali, że we wschodniej części kraju (Ras Lanuf i El Brega) terminale, którymi przesyła się ropę, nie mają żadnych poważniejszych uszkodzeń. Rada zaapelowała też do pracowników, aby zaczęli wracać do pracy. Te dwa terminale obsługują sporą część ropy, która wypompowywana jest z pola naftowego Sirte, ale rebelianci zaczęli już także używać, z pomocą Kataru, terminalu w Tobruku.

Przedstawiciel ds. zarządzania ropą i gospodarką z Narodowej Rady Przejściowej, Ali Tarhouni, powiedział w czwartek agencji informacyjnej Reuters, że spodziewa się, iż w ciągu kilku tygodni produkcja osiągnie poziom od 500 tysięcy do 600 tysięcy baryłek dziennie, a do poprzedniego poziomu sprzed wojny, czyli 1,6 miliona baryłek, wróci w ciągu roku.

Niektórzy analitycy z branży obawiają się jednak, że te rokowania są zbyt optymistyczne. Eksperci z włoskiego koncernu naftowego Eni (największy producent w Libii) przewidują produkcję na poziomie 750 tysięcy na początku przyszłego roku. Konsultanci energetyczni z Wood Mackenzie szacują, że powrót do poziomu sprzed wojny zajmie praktycznie trzy lata. To wszystko zależy jednak od szybkiego powrotu do pracy specjalistów z zagranicy.

Firmy "na poważnie" mają wrócić do Libii za około pół roku. Libia zawsze polegała przy wydobyciu ropy na zagranicznych specjalistach, ale pracownicy z innych państw mogą nie być zbyt chętni do powrotu do kraju, w którym szaleje przemoc i istnieje poważne ryzyko porwania.

Na wodach w pobliżu Trypolisu wciąż w czwartek toczyły się ostre walki, a właśnie tam znajdują się ważne złoża, takie jak Bahr Essalam. Także na wschodzie wciąż istnieją grupy bojowników lojalnych wobec swojego przywódcy Muammara Kadafiego i dlatego wciąż dochodzi tam do starć.

Hiszpański koncern naftowy Repsol poinformował w zeszłym miesiącu, że jego majątek w Libii nie ucierpiał, ale załoga może wrócić do pracy tylko wtedy, gdy zostaną zakończone wszystkie walki, a przywrócenie produkcji zajmie co najmniej cztery tygodnie.

Reklama

Także firma Marathon Oil z Houston poinformowała, że przeprowadziła już wstępne rozmowy z przedstawicielami Narodowej Rady Przejściowej, które dotyczyły przywrócenia produkcji, kiedy ustabilizuje się sytuacja w Libii.

Najgorszy scenariusz dla Narodowej Rady Przejściowej oraz dla samych koncernów naftowych to ciągnąca się przez długi czas kampania sabotażowa przeciwników nowych władz w Libii. Firma Wood McKenzie zwróciła uwagę na to, że zwolennicy Kadafiego już na początku konfliktu przeprowadzali akcje sabotażowe w stacji pompującej ropę przesyłaną z pól naftowych Sarir i Messia.

- Libijskie pola naftowe położone są na rozległej, oddalonej od cywilizacji pustyni saharyjskiej, co uniemożliwia ich obronę przed atakami – stwierdzili specjaliści.

Analitycy zauważają także, że na przykład poziom produkcji ropy w Iraku dopiero teraz zaczyna wracać do tych sprzed inwazji.

Przywrócenie sprawnie działającego przemysłu naftowego jest jednym z priorytetów Narodowej Rady Przejściowej, ponieważ to właśnie ropa zapewnia 96 procent przychodów eksportowych tego państwa. Choć nowe władze Libii będą czerpać korzyści z uwolnienia zasobów dawnego reżimu oraz z pomocy międzynarodowej, potrzebują też przewidywalnego strumienia dochodów.

Ze względu na niewielką odległość Morza Śródziemnego, Libia jest doskonałym źródłem wysokiej jakości ropy dla południowej Europy. Eksperci branżowi zauważają, że niektóre europejskie rafinerie nie są w stanie przetwarzać ropy gorszej jakości i właśnie to zwiększyło tak znacznie rywalizację o inne źródła wysokojakościowej ropy (głównie z Nigerii), kiedy zaczęły się problemy z dostawami z Libii.

Niezależnie od tego, jak bardzo nieprzewidywalna jest teraz sytuacja, europejskie koncerny naftowe przygotowują się już do walki. Głównymi graczami na rynku libijskim, zanim rozpoczęły się walki, były włoski koncern Eni, Total of France i Repsol. Także brytyjski gigant BP próbuje urwać większy kęs z libijskich projektów wydobywczych. Inni kracze to między innymi OMV z Austrii oraz Marathon. Do akcji wkraczają również Chiny, które poprzez swą państwową firmę CNPC zaczęły eksplorację u wybrzeży Libii, ale wstrzymały swoje kontrakty na czas toczących się walk.

Analitycy zauważają, że koncern Eni zdecydowanie stara się utrzymać swą dominującą pozycję w Libii, obawiając się jednocześnie, że firma Total może być traktowana w sposób preferencyjny przez nowy rząd, ponieważ Francja odgrywała wiodącą rolę w kampanii wojskowej przeciwko Kadafiemu.

Przedstawiciele Eni mówią, że od kwietnia są w regularnym kontakcie z rebeliantami, a szef firmy Paolo Scaroni przewiduje „pozytywną przyszłość dla Eni w Libii”. W przyszłym tygodniu Scaroni ma pojechać do Libii, aby podpisać porozumienie i dostarczać gaz dla samochodów oraz do produkcji elektryczności.

Niektórzy przedstawiciele Narodowej Rady Przejściowej sugerowali już jednak, że te państwa, które były poważnie zaangażowane w konflikt z reżimem Kadafiego, czyli Wielka Brytania, Francja i Katar, będą miały mocniejszą pozycję w negocjacjach biznesowych. Inne państwa, takie jak Rosja, Brazylia i Chiny, które sprzeciwiły się działaniom broniąc reżimu Kadafiego, mogą mieć natomiast problemy w negocjowaniu swoich umów z nowymi władzami.

Tarhouni powiedział w czwartek agencji Reuters, że wszystkie obecne kontrakty będą honorowane. Dodał, że jest o wiele za wcześnie, by zastanawiać się teraz nad nowymi umowami. – To ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślę – powiedział w rozmowie z Reutersem.

Przedstawiciele Narodowej Rady Przejściowej obiecali już także reformę skorumpowanej firmy państwowej zajmującej się wydobyciem ropy, która często służyła jako bank dla rodziny Kadafiego.