Do spadków na warszawskiej giełdzie można się już przyzwyczaić, ale tego, co się działo w czwartek, inwestorzy dawno nie widzieli. W najgorszym momencie indeks WIG20 spadał aż o 8,8 proc. Pod koniec sesji sytuacja nieco się uspokoiła: WIG20 ostatecznie stracił 5,81 proc.
Nie lepiej było na świecie. Zachodnioeuropejskie i amerykańskie parkiety traciły po 4 – 5 proc. Świat wszedł w kolejny etap strachu przed globalną recesją. Tylko że to, co dotychczas jedynie prognozowano, zaczęło się potwierdzać słabymi danymi napływającymi z gospodarek. A tych nie brakowało, podobnie jak kolejnych złych prognoz.
Ton nadawały wieści ze Stanów: na start złe informacje o inflacji i bezrobociu, potem komunikat Morgan Stanley, który z 4,2 do 3,9 proc. obniżył tegoroczną prognozę globalnego wzrostu gospodarczego. To wystarczyło, by czynne już europejskie giełdy spadały o ponad 2 proc.
Prawdziwy dramat zaczął się o 15.30, kiedy filadelfijski oddział Fed ogłosił wskaźnik prognozujący koniunkturę gospodarczą. To był zimny prysznic dla rynków – spadek o 30 pkt zamiast spodziewanego wzrostu o 3,7 pkt. Ceny akcji leciały w dół. Spadki przekraczające 5 proc. były standardem. Inwestorzy znów zaczęli uciekać do bezpiecznych zatok. Frank zdrożał o kilkanaście groszy, a złoto ustanowiło kolejny rekord – cena dobiła 1820 dol. za uncję.
Reklama



Warszawską giełdę dodatkowo pogrążały złe dane dotyczące polskiej gospodarki, które podał w czwartek GUS. Wraz z pogarszającą się koniunkturą na Zachodzie słabnie nasza produkcja przemysłowa. W lipcu w porównaniu z lipcem ubiegłego roku wzrosła jedynie o 1,8 proc. Ekonomiści spodziewali się 3,5 proc. wzrostu. Do tego w porównaniu z czerwcem produkcja spadła – i to aż o 6 proc.
Co gorsza, eksperci są przekonani, że nie jest to wypadek przy pracy. Według Adama Czerniaka, ekonomisty Invest-Banku, wzrost produkcji liczony rok do roku ledwo przekroczy zero także w kolejnych kwartałach. Przyczyna jest ewidentna – spadek koniunktury na świecie oraz wyhamowanie wzrostu PKB w Niemczech i Francji. – A to nasi główni partnerzy handlowi – podkreśla Czerniak.
Niestety, polski przemysł niespecjalnie może też liczyć na ratunek ze strony popytu w kraju. Z badań GUS dotyczących nastrojów konsumentów wynika, że Polacy zamierzają ograniczyć zakupy.