Ekspert mającego siedzibę w Paryżu europejskiego think tanku ECFR ( ), były niemiecki dziennikarz ocenił w rozmowie z PAP w środę, że z wtorkowego szczytu przywódców Francji i Niemiec w Paryżu "nie wynika w zasadzie nic nowego, jeżeli chodzi o przeciwdziałanie kryzysowi". "Wątpię, by to wystarczyło, by zyskać zaufanie rynków i zapobiec rozprzestrzenianiu się strachu, jaki zdominował europejskie i światowe rynki" - powiedział.
Także decyzja, by sformalizować spotkania przywódców strefy euro, tak by spotykali się regularnie "nie jest nowa". Jest natomiast niebezpieczna. "Niebezpieczeństwo polega na tym, że ta decyzja tworzy iluzję, że spotkania - nawet regularne i częste - przywódców strefy euro są wystarczająco skuteczne i uprawnione, by zarządzać nie tylko kryzysami, ale i sprawami bieżącymi: gospodarczymi, finansowymi, budżetowymi i podatkowymi strefy euro w perspektywie najbliższych lat" - wyjaśnia.
Tymczasem jego zdaniem zajmowanie się interesami podatkowymi i gospodarczymi strefy euro tylko przez szefów państw będzie nieskuteczne i demokratycznie mało uprawnione. "Przywódcy już wiele razy udowodnili swą totalną niemoc, by razem wypracować i wdrażać długoterminową i spójną politykę. I fakt, że będą się częściej spotykać nic tu nie zmieni" - mówi. I to normalne, wyjaśnia, "bo wszyscy oni są w różnych cyklach politycznych": niektórzy przed, inni po wyborach; należą do różnych partii politycznych, mają różną sytuacją u siebie w kraju - niektórzy sami decydują, inni są w skomplikowanych koalicjach. "To oznacza, że wartość zobowiązań, które podejmują jest inna w różnych krajach. Więc jest kompletnie iluzoryczne myślenie, że można wypracować spójną politykę gospodarczą, podatkową czy budżetową w grupie 17 osób, które się co jakiś czas spotykają i nie mają żadnego innego instrumentu niż ten, by się spotykać" - dodaje.
"Wyobraźmy sobie, że polityka budżetowa, makroekonomiczna czy podatkowa USA jest decydowana przez 50 gubernatorów stanów federalnych. To by nie działało nawet przez sześć miesięcy. To samo dotyczy strefy euro" - mówi Klau.
Jego zdaniem prezydent Francji Nicolas Sarkozy przesadził więc, nazywając ogłoszone we wtorek propozycje "rządem gospodarczym" strefy euro. "W najlepszym wypadku to będzie jego część" - dodaje. Ekspert nie neguje potrzeby spotykania się przywódców strefy euro, a nawet przyznaje, że takie szczyty są potrzebne. "Ale takie spotkania, ta nowa struktura musi być zintegrowana z życiem instytucjonalnym i demokratycznym Unii Europejskiej, strefy euro i jej członków. Np. trzeba koniecznie powierzyć ważną rolę Komisji Europejskiej i Parlamentowi Europejskiemu w tym procesie" - apeluje.
W opinii Klaua rząd gospodarczy oznacza też, że UE i strefa euro powinny posiadać "budżet europejski, który zasługuje na tę nazwę", wraz z kompetencjami zbierania podatków.
"Jak ktoś mówi +rząd+ to powinien mówić +budżet+. Kto mówi budżet, niech mówi o zdolnościach zbierania podatków. Nazywać nawet regularne spotkania przywódców strefy euro rządem gospodarczym to tak, jak zastąpić rzeczywistość cieniem" - powiedział Klau.
Przyznaje, że propozycje legislacyjne w sprawie wzmocnienia zarządzania gospodarczego oraz Paktu Stabilności i Wzrostu, jakie są obecnie negocjowane między PE a Radą UE, "redukują pole manewru państw strefy euro i kompetencje parlamentów narodowych". "To niezbędne, bo kryzys pokazał, że w unii monetarnej kraje nie mogą prowadzić polityk gospodarczych i budżetowych same dla siebie. Trzeba się wpisać do wspólnego interesu; inaczej wszystko wybuchnie" - wyjaśnia. Jego zdaniem ta utrata władzy przez parlamenty narodowe nie może jednak oznaczać jej transferu w kierunku przywódców strefy euro. "Te utracone kompetencje powinien odzyskać na poziomie europejskim Parlament Europejski" - mówi. I dodaje, że wówczas nie tylko nastąpi osłabienie demokracji w Europie, ale decyzje liderów strefy euro będą nieskuteczne, "bo tylko decyzje w pełni demokratyczne, zakorzenione w życiu politycznym i zaakceptowane jako takie przez obywateli mają prawdziwą szansę, by być wdrożone i przestrzegane" - przekonuje Thomas Klau.
Niemcy i Francja opowiedziały się we wtorek za utworzeniem "faktycznego rządu gospodarczego" w strefie euro. Na czele miałby stanąć przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Taki rząd składałby się z głów państw i szefów rządów wszystkich 17 krajów eurolandu. Obradowałby dwa razy do roku, lub częściej, gdyby było to potrzebne. Kanclerz Angela Merkel i prezydent Sarkozy w liście do Van Rompuya napisali, że "te szczyty będą stanowić kamień węgielny nowego rządu gospodarczego strefy euro"; "będą odpowiadać za dobre wdrażanie Paktu Stabilności i Wzrostu" i "podejmować decyzje niezbędne, by zapobiegać kryzysom". Ponadto, jak czytamy w liście, szczyty strefy euro mają dbać o konkurencyjność strefy, promować wzrost gospodarczy i zapobiegać nierównowagom między krajami.
Sarkozy i Merkel chcą, by wszystkie kraje strefy euro do lata 2012 r. zapisały w swych konstytucjach górną granicę zadłużenia. Dla strefy euro Paryż i Berlin zaproponowały też wspólny podatek od transakcji finansowych. Żadna z tych propozycji nie jest jednak nowa. KE już pracuje nad legislacyjną propozycją podatku od transakcji finansowych, a pomysł, by w konstytucjach ograniczyć zadłużenie jest już wspomniany w Europakcie Plus, który został przyjęty kilka miesięcy temu przez państwa.
Merkel i Sarkozy stanowczo odrzucili za to wprowadzenie euroobligacji, wspólnych dla całej strefy euro, które - według wielu ekspertów - byłyby skuteczną odpowiedzią na kryzys zadłużenia.