Gminy, które popełniły błędy przy skomplikowanych procedurach o wykorzystanie unijnych dotacji, muszą zwracać część pieniędzy. Takich gmin jest już 140, a może być jeszcze więcej, bo właśnie trwa wyrywkowa kontrola gminnych procedur przetargowych przy realizacji dofinansowywanych przez Unię Europejską projektów.Śląski Urząd Marszałkowski żąda od gminy Kłobuck zwrotu ponad pół miliona złotych dotacji za to, że nie poinformowała o przetargu na projekt unijny w Biuletynie Zamówień Publicznych.
Gminy nie chcą już pieniędzy z Unii na inwestycje. Wszystko przez biurokratów. Urzędnicy bowiem tak skomplikowali formularze, że łatwo o błąd. A to może kosztować fortunę.
"Od 22 marca czekamy na reakcję UE na nasz protest. Jeśli wkrótce nie otrzymamy odpowiedzi, pójdziemy do sądu" - mówi „DGP” sekretarz gminy Sylwia Piątkowska. Podobne rozwiązanie rozważa Olecko (woj. warmińsko-mazurskie), które realizuje 3-letni projekt budowy hali widowiskowo-sportowej. Wskutek błędu urzędniczego przy rozpisywaniu przetargów musiało zwrócić 209 tys. zł dofinansowania za 2010 r., a dotacja za 2011 i 2012 rok zostanie uszczuplona o kolejne 450 tys. zł.
"Pieniądze wypłaciliśmy, bo baliśmy się rosnących odsetek, które wynoszą 100 zł dziennie" - mówi anonimowy pracownik urzędu. Samorządowcy skarżą się, że skomplikowane procedury potrafią ich skutecznie zniechęcić do starania się o pieniądze z Unii. "Jeżeli poziom dofinansowania jest mniejszy niż 50 proc., to ja w takie projekty w ogóle nie wchodzę" - przyznaje Leszek Świętalski, wójt gminy Stare Bogaczowice (Dolny Śląsk). "Procedury generują takie koszty, że dotacja staje się nieopłacalna" - dodaje.
Wójt zrezygnował ostatnio z remontu starych i zakupu nowych wozów strażackich. Uczestniczyć w nim miały straż pożarna, ochotnicza straż pożarna, urząd marszałkowski, fundusz ochrony środowiska i urząd gminy. "Przy tej liczbie zaangażowanych podmiotów uznałem, że legalnie nie jestem w stanie sprostać wszystkim procedurom" - tłumaczy.
Świętalski przyznaje, że wielokrotnie spotykał się z proceduralnymi utrudnieniami. "Formularze na Litwie czy Słowacji mają po kilkanaście stron. U nas kilkadziesiąt, a nawet więcej" - twierdzi.
Wskazuje też na inne utrudnienia – przy najdrobniejszej poprawce do projektu wójt musi pojawić się osobiście w urzędzie marszałkowskim. Gdyby chciał upoważnić zastępcę, za każdym razem konieczny jest akt notarialny. Przewodniczący Związku Gmin RP Mariusz Poznański przyznaje, że dochodzą do niego sygnały od samorządowców o problemie z dotacjami. "Urzędy wolą się asekurować, by potem uniknąć oskarżeń i zwrotu dotacji. A to doprowadza do bezwładu i wydłużania procesu decyzyjnego" - mówi.
Rząd odpiera zarzuty. samorządowców. "Na początku system dotacji był naszym zdaniem wystarczająco uregulowany, ale wprowadzenia sztywniejszych reguł często domagali się sami beneficjenci" - mówi Adam Zdziebło, wiceminister rozwoju regionalnego. "W ministerstwie działa specjalny zespół, który prowadzi prace nad upraszczaniem procedur – dodaje.
Samorządy mogą zgłaszać swoje sugestie np. na adres prostefundusze@mrr.gov.pl. Z kolei Ministerstwo Finansów na prośbę Śląskiego Urzędu Marszałkowskiego bada możliwość wprowadzenia rozwiązania, które pozwoliłoby nie obciążać samorządów odpowiedzialnością finansową przy okazji dofinansowywanych projektów. "Wciąż czekamy na odpowiedź ministerstwa" - mówi Aleksandra Marzyńska z urzędu. Zdaniem ekspertów część winy ponoszą sami samorządowcy. "Winne są nie tylko procedury, ale brak odpowiedzialności i niekompetencja niektórych urzędników" - mówi prof. Jerzy Regulski z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
W Polsce jest ponad 200 gmin, które praktycznie w ogóle nie wystąpiły o dotacje, bo uważają, że tak jest bezpieczniej.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama