Sztywne ceny leków oraz koniec promocji w aptekach leków za złotówkę – to zdaniem Ministerstwa Zdrowia sposób, aby pacjenci mniej dopłacali do leków. Jednocześnie mniej produktów będzie kupowanych na zapas, a następnie wyrzucanych, gdy mija termin ich ważności. Zmiany w ustalaniu cen leków wprowadza projekt tzw. ustawy refundacyjnej, która wchodzi w skład pakietu zdrowotnego. Pod koniec tego tygodnia mija czas, jaki Ministerstwo Zdrowia (MZ) przewidziało na jego konsultacje.

Reklama

Aptekarze, hurtownicy i przedstawiciele firm farmaceutycznych nie zostawiają suchej nitki na tych propozycjach. Przekonują, że ceny leków wzrosną, bo producenci nie będą ich obniżać. Jest to, zdaniem ekspertów, mało prawdopodobne, bo ceny leków w Polsce są już najniższe w Europie. Za to zdecydowanie wyższy niż w innych krajach UE jest poziom współpłacenia, czyli dopłat pacjentów do leków.

Z danych Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że Polacy płacą około 35 proc. ceny leków refundowanych. To o 10 punktów procentowych wyżej od poziomu, który jest uznawany za barierę w dostępie do produktów leczniczych. MZ broni projektu i tłumaczy, że pacjenci ze wszystkich regionów Polski, a nie tylko tych, gdzie są np. duże sieci aptek, kupią leki po tej samej, niższej cenie.

Tylko sztywne marże

Za ustalanie cen leków refundowanych, czyli takich, do których ceny dopłaca NFZ, odpowiedzialny jest resort zdrowia. "MZ ogłasza bowiem ceny maksymalne, powyżej których leku sprzedawać nie można. Jest to tzw. cena urzędowa. Jednocześnie państwo określa limit, do którego udziela refundacji na lek – tłumaczy Marian Witkowski, dorada zarządu ds. farmacji GK ACP Pharma.

Refundację pokrywa NFZ. Obecnie w zależności od tego, do której grupy leków (podstawowych, uzupełniających) dany preparat zostanie zakwalifikowany, pacjent dopłaca do jego ceny 30 proc. lub 50 proc., albo stały ryczał w wysokości 3,60 zł.

Jeśli projekt ustawy refundacyjnej zostanie uchwalony, to ten sam lek będzie kosztować w każdej aptece tyle samo. Marża hurtowa ma wynosić kilka procent. Będzie ona dzielona między wszystkie hurtownie, przez które przechodzi lek, czyli od producenta do apteki. W aptece marże mają być degresywne. To oznacza, że im wyższa cena, tym niższy procent od sprzedaży danego leku trafi do aptekarza. Zmieni się też sposób ustalania ryczałtu dopłat dla pacjentów. Według projektu ma być on liczony od wysokości płacy minimalnej.

Reklama



Pacjent nie zyska

Eksperci zajmujący się analizą rynku farmaceutycznego i przedstawiciele producentów leków twierdzą, że system sztywnych marż nie spowoduje obniżenia cen leków.

"Odbije się to negatywnie na pacjentach. Ze wszystkich analiz wynika, że efektem będzie podwyżka ceny leków, a w każdym razie wzrost tej części kosztów leku, którą ponosi pacjent" - uważa Paweł Sztwiertnia, dyrektor generalny Stowarzyszenia Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych „Infarma”.

Firmy podają konkretne przykłady na podstawie analizy wykonanej przez IMS Heath oraz PharmaExpert. Na przykład w aptece cena leku przeciwzakrzepowego clexane forte (10 ampułek 120 mg/0,8 ml) wynosi obecnie 6,40 zł. Zakładając, że po usztywnieniu cen i marż obowiązywałyby dzisiejsze ceny urzędowe, to pacjent musiałby za ten sam lek zapłacić 12,28 zł. Ketonal Duo to lek przeciwbólowy. Za opakowanie, gdzie mieści się 30 kapsułek (150 mg), pacjent płaci obecnie 8,56 zł. Po wprowadzeniu sztywnych marż jego cena wzrosłaby o 1,89 zł.

Bez leków za grosik

MZ broni projektu i wskazuje, że wprowadzenie sztywnych cen i marż ma głównie spowodować, że pacjenci, niezależnie od tego, do jakiej pójdą apteki, kupią konkretny lek po takiej samej cenie.

– A obecnie jest tak, że ten sam lek w jednej aptece kosztuje 5 zł, a w innej jest o złotówkę tańszy. Tyle że po niższej cenie mogą go kupić tylko niektórzy pacjenci. Chcemy, aby dla wszystkich miał on taką samą, ale niższą cenę – mówi Marek Twardowski, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za przygotowanie projektu ustawy refundacyjnej.



To natomiast oznacza koniec prowadzenia przez apteki promocji leki za grosz czy za złotówkę. Dzięki takim akcjom lek w danej aptece w konkretnym dniu można kupić taniej, np. za złotówkę. Aptekarze zarabiają na tym, bo sztucznie napędzają sprzedaż leków – przy okazji pacjent przeważnie kupi jeszcze inny produkt już bez recepty. Robią to często w porozumieniu z producentami, którym NFZ i tak musi zapłacić refundację za lek. Zdaniem resortu zdrowia wiele osób, które kupują wtedy leki, robi to nie dlatego, że ich potrzebuje, ale raczej na wszelki wypadek.

A to powoduje nieuzasadnione wydatki NFZ. Potwierdzają to także eksperci." Ludzie kupują na zapas leki, które następnie są wyrzucane, bo ich po prostu nie używają. Taka sztuczna nadkonsumencja odbija się na budżecie NFZ" - uważa Łukasz Zalicki z firmy doradczej Ernst & Young.

Przeciwnicy likwidacji tego typu promocji mówią o ograniczeniu konkurencji, a nie likwidacji marnotrawstwa leków. "Jedyną szansą na jego ograniczenie jest uruchomienie skutecznego systemu kontroli przepisywania medykamentów, np. poprzez wprowadzenie elektronicznego rejestru usług medycznych" - uważa Andrzej Sadowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha.

Zyskają najwięksi

"W obecnej sytuacji gospodarczej większość aptek utrzymuje się tylko dzięki rabatom hurtowni i wydłużonym terminom płatności" mówi Stanisław Piechula, prezes Śląskiej Izby Aptekarskiej.

Projekt ustawy refundacyjnej zakłada obniżenie marży hurtowej z 8,91 proc. do 5 proc. Jej obniżenie odbije się więc na przychodach hurtowni. Jak szacuje resort zdrowia, spadną one nawet o 450 mln zł rocznie. Z kolei zmiana wysokości i zasad ustalania marży detalicznej przełoży się na zmniejszenie przychodów aptek o 180 mln zł w skali roku.

"Doprowadzi to do znaczącego spadku zatrudnienia, a także zablokuje jakikolwiek rozwój aptek w kierunku opieki farmaceutycznej nad pacjentem" - uważa Stanisław Piechula. Może również spowodować, że małe apteki oraz punkty apteczne (te działają na wsiach i w małych miejscowościach) będą likwidowane. Przetrwają jedynie największe, sieciowe.