Jak dowiedział się „DGP”, resort finansów planuje większe ograniczenie wydatków, niż wynikałoby to z przyjętej reguły budżetowej. Wcześniej zakładał, że dziurę budżetową załata wzrost gospodarczy. Zgodnie z rządowymi prognozami gospodarka ma się rozwijać w tempie 4,5 proc. w 2011 r. i 4 proc. w 2012 r. Jeśli te szacunki okazałyby się prawdziwe, mielibyśmy szansę obniżyć deficyt budżetowy do 3 proc. PKB za dwa lata, unikając radykalnych reform i cięć. Czy to realne? – Prawdopodobnie nie i wtedy scenariusz wygląda dramatycznie – przestrzega Jakub Borowski z SGH, główny ekonomista Invest-Banku.

Reklama

W takim wypadku nie wystarczą już wymyślone przez resort Jacka Rostowskiego mało radykalne rozwiązania, jak reguła wydatkowa, ani promowany przez Michała Boniego projekt wspólnych zakupów w administracji, który ma dać kilka miliardów oszczędności. Będzie trzeba znaleźć 60 – 70 mld zł rocznie. I to zaraz, nie za parę lat.

Jakie pomysły wchodzą w grę? Według naszych rozmówców z rządu – reforma becikowego i odebranie ulgi na wychowanie dzieci najbogatszym. To mogłoby dać około 3 mld zł. Kolejnych kilkanaście miliardów przyniesie powrót do wyższej stawki rentowej, którą obniżyła Zyta Gilowska w 2007 r. 15 mld zł rocznie dałaby radykalna, powiązana z dużymi zwolnieniami reforma administracji.

Rząd może zostać zmuszony do zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, a nawet podniesienia go, wzorem Niemiec, do 67 lat. Komisja Europejska ma w środę debatować nad reformami i stopniowo naciskać na wszystkie kraje członkowskie, by wprowadziły takie rozwiązania.

Reklama

Te posunięcia mają zahamować przyrost polskiego długu. Co, jeśli nie zostaną wprowadzone w życie, a tempo naszego wzrostu będzie słabe? – Polska straci wiarygodność kredytową, odsetki od obsługi długu pójdą w górę i zacznie się spirala przyrostu zadłużenia – przestrzega prof. Krzysztof Rybiński z SGH.