Lider opozycyjnej Platformy Obywatelskiej Donald Tusk nazwał tę propozycję złą i skandaliczną. "Pieniądze, które miały trafić do młodych ludzi zamierzających się kształcić, zostały skierowane do administracji" - powiedział Tusk. Nie tylko z tego powodu wyrażał niezadowolenie. Sejm nie przyjął żadnej z proponowanych przez PO poprawek, które obcinałyby budżet administracji publicznej o 1,6 mld zł.

PO proponowała zmniejszenie wydatków m.in. w Kancelarii Prezydenta (15,5 mln zł), Kancelarii Sejmu (6,2 mln zł), kancelarii premiera (18,9 mln zł) oraz zmniejszyć dotację do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych o 1 mld zł. Platforma chciała za pomocą tych poprawek sfinansować m.in. utworzenie tzw. pakietu startowego, czyli ułatwień w rozpoczynaniu działalności gospodarczej oraz w zatrudnianiu młodych osób.

Więcej szczęścia od młodych mieli emeryci, którzy otrzymają jednorazowy zasiłek, zwany senioralnym. Sejm przeznaczył na ten cel dodatkowo 100 mln zł. Zadbali o to posłowie LPR, zakładając optymistycznie, że właśnie o tyle wzrosną wpływy z VAT.

Zdaniem posła PO Zbigniewa Chlebowskiego, rosnące wydatki na administrację publiczną spowodują nieuchronną podwyżkę podatków. "Nie ma w takiej sytuacji mowy o <tanim państwie>" - podkreślił Chlebowski, nawiązując do propagowanego w kampanii wyborczej PiS programu oszczędności w urzędach.

Wydatki na administrację bezskutecznie starali się obciąć także posłowie SLD. Ich poprawka zakładała wygospodarowanie 50 mln zł na rozbudowę metra w Warszawie kosztem m.in. Kancelarii Senatu oraz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ale koalicja rządząca na to się nie zgodziła - mimo uwag posła SLD Piotra Gadzinowskiego, który zauważył, że „zza zadymionych szyb limuzyn rządowych” nie widać palących problemów komunikacyjnych stolicy.

Swoje 50 mln zł przegrała stolica, ale dokładnie tyle zyskał Lublin na budowę obwodnicy. Ta przyjazna rodzinnemu miastu Zyty Gilowskiej poprawka zakłada równoczesne obcięcie budżetu Naczelnego Sądu Administracyjnego o 27 mln zł, a budżet dołoży do tego ze swojej ogólnej rezerwy 23 mln zł.

Atmosfera na sali sejmowej była gorąca, ale był to przede wszystkim pokaz zdolności retorycznych posłów niż gruntowna przebudowa budżetu. Biorąc pod uwagę, że dochody budżetu wyniosą ponad 256 mld zł, wczorajsze zmiany to tylko kosmetyka. Swobodę posłów w przerzucaniu miliardów mocno ogranicza ustawa o finansach publicznych, która zakazuje im zwiększania zaplanowanego przez rząd deficytu. Innymi słowy, żeby komuś dołożyć, komuś innemu trzeba zabrać. Zresztą nawet minister finansów ma na budżet ograniczony wpływ, bo prawie 70 proc. wszystkich wydatków określają inne ustawy. Na przykład ustawa o systemie emerytalnym ustala, ile trzeba będzie wydać na renty i emerytury. Żeby zmniejszyć dotacje do systemu emerytalno-rentowego, najpierw trzeba znowelizować ustawę. Realny wpływ ministra finansów na budżet nie przekracza 30 proc. wszystkich zapisanych w nim kwot.

Wczorajsze głosownie to nie koniec prac nad budżetem. Teraz trafi on do Senatu, a senatorowie opozycji już zapowiedzieli zgłoszenie kolejnych poprawek.













Reklama