Ogólnoświatowa panika dotarła wczoraj również do Warszawy. Sygnał do globalnej wyprzedaży akcji dały taniejące surowce, zwłaszcza miedź. Nic dziwnego, że kurs akcji polskiego producenta tego metalu - KGHM - spadł w ciągu jednego dnia aż o 9,5 procent. Wyprzedaż spółek surowcowych zatrzęsła też giełdami w Pradze i Budapeszcie.

Ceny akcji spadały już od połowy maja, kiedy to ustanowiły historyczne rekordy. Wcześniejszą hossę napędzały szaleńczo drożejące miedź i ropa naftowa, które windowały kursy spółek surowcowych, takich jak KGHM Polska Miedź czy koncernów paliwowych - PKN Orlen, czeskiego Unipetrolu i węgierskiego MOL.

Inwestorzy kupowali coraz więcej akcji, bo spodziewali się, że amerykański bank centralny (Fed) ogłosi koniec podwyżek stóp procentowych. Dzięki temu przestałaby rosnąć dochodowość amerykańskich obligacji, które zawsze były konkurencją dla giełd. Istnieje bowiem dawno stwierdzona prawidłowość: im większe zyski dają bezpieczne obligacje, tym mniejszy jest strumień pieniędzy płynący na ryzykowne inwestycje w akcje. I odwrotnie. Im mniej można zarobić na inwestycjach bezpiecznych, takich jak obligacje czy lokaty bankowe, tym więcej pieniędzy trafia na giełdy.

Niestety, Amerykanie zrobili przykrą niespodziankę inwestorom z całego świata. Ich bank centralny nie wykluczył dalszych podwyżek stóp procentowych dla powstrzymania wzrostu inflacji. Ceny miedzi i ropy, wywindowane przez spekulantów na niebotyczne poziomy, runęły w dół.