Co więcej, z roku na rok jest coraz gorzej, w ostatnich 10 latach średni wiek przejścia na emeryturę obniżył się o ponad 3 lata.
Utrzymywanie przywilejów dla ponad 100 grup zawodowych kosztuje budżet państwa krocie. W 2007 r. wydatki publiczne na wcześniejsze emerytury wyniosły 27,8 mld zł. To kwota dopłacona z budżetu do systemu ZUS i KRUS.
"To oznacza, że każdy pracujący Polak dopłacał do <młodych emerytów> 210 zł miesięcznie" - ocenia Wiktor Wojciechowski, ekonomista fundacji FOR Leszka Balcerowicza.
Bez reformy wcześniejszych emerytur będzie jeszcze gorzej. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej szacuje, że jeżeli nie zostaną wprowadzone zmiany, na finansowanie wcześniejszych emerytur trzeba by znaleźć w budżecie w latach 2020-2025 około 4 - 4,5 mld zł.
Jeśli udałoby się ograniczyć przywileje dla "młodych emerytów" - wystarczy dodatkowy miliard. Emerytury i tak pochłaniają gigantyczne pieniądze. ZUS szacuje, że w latach 2009-2013 na wypłaty emerytur państwo będzie musiało dopłacić 158 mld zł. To niemal dwie trzecie rocznego budżetu naszego kraju.
W przyszłości może być jeszcze gorzej, bo społeczeństwo się starzeje. Dziś mamy 6,2 mln emerytów, a według szacunków GUS w 2013 r. będzie ich 7 mln. To efekt tego, że ogromna rzesza ludzi urodzonych w latach powojennych przejdzie na emeryturę.
Jak zatem utrzymać tę armię nowych emerytów? Wiktor Wojciechowski proponuje dwie metody. Po pierwsze: radykalną reformę świadczeń przedemerytalnych, czyli właśnie rozwiązania dotyczące emerytur pomostowych. Po drugie: rozmaite działania rządu zachęcające społeczeństwo do posiadania większej liczby dzieci, po to by w przyszłości na zwiększającą się liczbę emerytów miał kto pracować.
"Trzeba jednak pamiętać, że reforma emerytur może dać efekt dość szybko, ale na efekty polityki prorodzinnej trzeba czekać co najmniej dekadę" - zaznacza ekspert FOR.
Problem z finansowaniem starzejących się społeczeństw ma zresztą nie tylko Polska. Komisja Europejska szacuje, że do 2050 r. wydatki na emerytury zwiększą się z 10,6 do 12,9 unijnego PKB. Widać przy tym, że niektóre kraje już wzięły sobie do serca te alarmujące prognozy.
Holandii, Finlandii, Węgrom i Estonii udało się w ostatnich latach doprowadzić do tego, że w pracy pozostało znacznie więcej osób w wieku 54-64 lata. Przed 10 laty pracowało tylko 30 proc. Holendrów w tym wieku, dziś - 47 proc. Stało się tak przede wszystkim za sprawą radykalnej reformy systemu rent chorobowych.
Wśród nowych krajów UE o podobnym sukcesie mogą mówić Węgrzy, którzy zachęcili do pracy osoby po pięćdziesiątce, ograniczając system wcześniejszych emerytur oraz – podobnie jak Holendrzy - tnąc zasiłki chorobowe.
W efekcie dziś pracuje ok. 30 proc. Węgrów w tym przedziale wiekowym, choć przed dekadą - zaledwie 17,7 proc. U nas te wskaźniki od lat utrzymują się na niezmienionym poziomie - po pięćdziesiątym roku życia pracuje zaledwie 30 proc. Polek i 40 proc. Polaków.
Zapewne nigdy nie osiągniemy sytuacji jak w Japonii i Korei, gdzie na emeryturę przechodzą osoby średnio o 7-10 lat starsze niż obowiązujący tam wiek emerytalny. Ale rzeszę młodych emerytów mamy szansę zmniejszyć.