Według "Gazety Wyborczej", przez ratyfikację traktatu lizbońskiego zmienił się statut Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Ostatnio jego ofertą dziwnie interesuje się rosyjsko-niemieckie konsorcjum Nord Streem. Dlaczego? Przed ratyfikacją EBI nie mógł udzielić firmie Nord Streem kredytu na budowę gazociągu po dnie Bałtyku. Potrzebna była do tego zgoda wszystkich członków Unii. Jeśli traktat zaakceptują pozostałe kraje Wspólnoty, zgoda nie będzie wymagana.
Nowy statut EBI mówi, że sprzeciw takich krajów jak Polska czy Łotwa i Estonia (kraje bałtyckie też sprzeciwiają się budowie gazociągu) nie będzie miały żadnego znaczenia jeśli Nord Streem złoży wniosek kredytowy. A to dlatego, że wydanie decyzji o kredytowaniu inwestycji poza obszarem Unii będzie wymagało zgody jedynie 18 krajów. Będą one musiały reprezentować 68 procent udziałów w EBI. Tymczasem - jak podkreśla "Gazeta Wyborcza" - tylko Niemcy, Francja, Włochy, Holandia i Dania (czyli unijne kraje, które są zaangażowane w budowę gazociągu) mają aż 55 proc. akcji EBI.
To że Nord Streem będzie chciał wziąć kredyt w EBI jest niemal pewne. Kredyty tej instytucji są tanie, a bank łaskawym okiem patrzy na trudności finansowe inwestora. Tymczasem trudności jest coraz więcej.
Nord Streem narzeka, że koszt budowy gazociągu ciągle wzrasta. Technologia okazała się dwa razy droższa niż przewidywano dwa lata temu. Nie zniechęca to jednak rosyjskiego Gazpromu, który jest głównym udziałowcem Nord Streem. Koncern w ogóle nie chce rozmawiać z Warszawą o budowie znacznie tańszej, bo lądowej nitki biegnącej przez terytorium Polski.