Nawet w czasach PRL–u kupienie sanek było łatwiejsze niż teraz. Zresztą wtedy ten sprzęt był w niemal każdym domu. Wszyscy szaleli na śniegu, na górkach w parkach ciężko było znaleźć wolne miejsce, by pozjeżdżać. Teraz dzieciaki mogą tylko obejść się smakiem.
"Muszę pożyczać sanki od kolegi, kiedy on akurat nie jeździ. Moja mama była w wielu sklepach i nigdzie ich nie dostała" - mówi smutno Jaś Nowak z Poznania. I jemu, i jego rówieśnikom pozostaje tylko zjeżdżanie na tzw. jabłuszkach.
>>>Jak nauczyć dziecko jeździć na nartach?
W Warszawie drewnianych sanek brakuje zarówno w małych sklepikach, jak i w wielkich salonach. Stały się towarem, o który klienci muszą walczyć. Tylko patrzeć, jak przed sklepami będą ustawiały się gigantyczne kolejki, kiedy tylko pojawi się nowa dostawa. "Sanki sprzedają się na pniu. Musimy ciągle zamawiać nowe dostawy, ale i tak cały czas ich brakuje. Klienci przychodzą praktycznie codziennie i pytają właśnie o sanki" - tłumaczy Adrian Jabłoński, kierownik sklepu ze sprzętem zimowym.
"Fakt" postanowił wyśledzić, co się stało z sankami. Dziennikarze dotarli do producentów, a ci bezradnie rozkładają ręce. Jeden z nich przyznał, że w grudniu miał w magazynie 18 tysięcy sanek i wszystkie sprzedał! Tylko w ostatnim czasie dostał kilkadziesiąt błagalnych telefonów od ludzi, którzy daremnie poszukują upragnionego sprzętu.
>>>Supertata Maciej Orłoś na sankach
W tym roku porządnych sanek już nie będzie. Jest co prawda mała szansa, że producentom uda się na szybko zrobić gorsze jakościowo sanki. Te porządne, drewniane już w tym roku się jednak nie pojawią, chyba że ktoś znajdzie je jeszcze w magazynie. Dlaczego? Są robione z drewna bukowego, a proces jego obróbki i wykonywania sanek trwa długo. "Nie da się zrobić porządnych sanek w tydzień" - tłumaczą producenci.
>>>Więcej informacji na efakt.pl