Rynek odpowiedział wczoraj prezydentom, premierom i szefom banków centralnych na ich kojące mowy. Światowe indeksy znowu były czerwone. Politycy najwyraźniej nie mają już w arsenale niczego, co uspokoiłoby nastroje. Na wszystkich rynkach obserwowaliśmy paniczną ucieczkę z giełd i poszukiwanie bezpiecznego azylu dla pieniędzy.
Informacje z Wall Street ostatecznie przekreśliły kruchy optymizm europejskich inwestorów. Na fatalne dane z amerykańskich giełd nałożyły się spekulacje co do kondycji banków Francji, która może mieć obniżony rating AAA. Zapaść na polskiej giełdzie zaskoczyła inwestorów. Zwłaszcza że zbiegła się ze świetnymi wynikami sprzedaży dwu- i pięcioletnich państwowych obligacji za 6 mld zł. Zapotrzebowanie było dużo wyższe, wyniosło ponad 9,5 mld zł. Dwulatki miały rentowność w wysokości 4,47 proc., gdy kilka dni temu 4,87 proc.
– Świadczy to o ogromnym zaufaniu do Polski – mówił podczas konferencji premier Donald Tusk.
I faktycznie sytuacja finansów publicznych jest niezła – deficyt budżetowy będzie niższy od zakładanego o mniej więcej 10 mld zł, wiceminister finansów Ludwik Kotecki nie wyklucza, że niższy od zapowiedzianych 5,6 proc. PKB będzie także deficyt sektora finansów publicznych. Pytanie tylko, czy inwestorzy zaufali determinacji rządu do reform. Żeby osiągnąć zaplanowany wynik, tuż po wyborach błyskawicznie musiałyby ruszyć prace nad nowym budżetem.
Reklama
– Projekt zakładający 4-proc. wzrost, jak jest obecnie, to ryzyko niewykonania budżetu. Nieunikniona jest rewizja w dół – mówi Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Po wyborach urzędnicy resortu finansów będą korygować własny projekt z kwietnia. Skala ingerencji będzie zależała od potrzeb.
Reklama
Jeśli trzeba będzie znaleźć najwyżej kilka miliardów, można je uzyskać dzięki doraźnym oszczędnościom lub nieznacznym ruchom w podatkach dochodowych.
Gorzej, a jest to realne, gdy spowolnienie będzie głębsze. Jak twierdzą ekonomiści, z powodu sytuacji na rynkach międzynarodowych nasz wzrost w 2012 r. może nie przekroczyć 3 proc. Wtedy w kasie państwa może zabraknąć nawet kilkunastu miliardów. – Rząd powinien tworzyć budżet, przyjmując bardzo ostrożnościowe założenia – uważa Mirosław Gronicki, doradca prezesa NBP. Tym bardziej że sparzył się już w 2009 r., kiedy z powodu zbytniego optymizmu w 2008 r. w związku z kryzysem musiał szukać 20 mld zł oszczędności.
– Jest dużo możliwości oszczędności i nowych dochodów. Obawiam się, aby rząd nie poszedł na skróty i znów nie zabrał pieniędzy z OFE lub ponownie nie podniósł podatków, bo wówczas zdusi wzrost gospodarczy – mówi Gronicki.
Bo rzeczywiście najwięcej oszczędności można znaleźć, tnąc przywileje podatkowe czy podnosząc składkę rentową. Tyle że oznacza to podwyżkę danin dla obywateli i spowolnienie wzrostu. – Potencjalnie można zyskać nawet 60 mld zł z 480 zwolnień z ulg i wyłączeń podatkowych. Wielu już chybionych, jak ulga internetowa czy dopłaty do biopaliw – wskazuje Bogusław Grabowski, członek rady ekonomicznej przy premierze.
Na podwyżce podatków czy przejęciu pieniędzy z OFE lub Funduszu Rezerwy Demograficznej (będzie tam ponad 14 mld zł) lista potencjalnych ruchów jednak się nie kończy.
Rząd może wykorzystać zmiany w budżecie do wprowadzania reform, które przyniosą oszczędności także w dalszej perspektywie. Ekonomiści wymieniają cięcie przywilejów emerytalnych, reformę KRUS, ograniczenie wzrostu płac nauczycieli, niższe transfery dla administracji czy likwidację świadczeń socjalnych trafiających nawet do zamożnych. I tak kryzys może wymóc wreszcie konieczne zmiany.