Niemiecka gospodarka jest od kilku miesięcy główną lokomotywą europejskiego wzrostu, a Berlin, korzystając z dobrej prasy, próbuje przeforsować w UE swój plan na zarządzanie Eurolandem. Komisja Europejska wskazuje jednak na minę, która zagraża niemieckiemu wzrostowi. To niejasna sytuacja banków landowych, które mogą być w równie złej sytuacji jak hiszpańskie cajas.
Po kilku nieudanych próbach znalezienia inwestora dla landesbanku WestLB z Duesseldorfu komisarz ds. konkurencyjności Joaquin Almunia wezwał Berlin do ujawnienia prawdziwego stanu swojego sektora bankowego.
Landesbanki to państwowe instytucje finansowe, które przed kryzysem cieszyły się relatywnie dużą swobodą działania i angażowały się w wiele ryzykownych przedsięwzięć, za które nie mają teraz czym zapłacić. Część z nich inwestowała np. na amerykańskim rynku nieruchomości.
Reklama
Najtrudniejsza jest sytuacja banku WestLB. Przed kryzysem był on trzecią co do wielkości instytucją finansową za Odrą. Od ponad dwóch lat walczy o przetrwanie, dotowany przez państwo. Lokalny rząd Nadrenii-Westfalii, który jest właścicielem pakietu 38 proc. akcji WestLB (resztę mają dwie półpaństwowe kasy oszczędnościowe), przedstawił właśnie w Brukseli plan wyprowadzenia banku na prostą. Zakłada on prywatyzację i podział przynoszącej straty instytucji.
Plan jest efektem interwencji Brukseli. Już w listopadzie unijny komisarz ds. konkurencyjności Joaquin Almunia zarzucił niemieckim władzom, że trzymanie WestLB na publicznej kroplówce szkodzi unijnej konkurencyjności. Od 2009 roku rząd Angeli Merkel wpompował w bankruta ponad 11 mld euro. A choć bank zwolnił prawie połowę pracowników i zmniejszył zakres działania, wcale nie zbliżył się do tego, by wyjść na prostą.
– WestLB nie sprawia wrażenia instytucji, która w przewidywalnej przyszłości uniezależni się od rządowych subsydiów. A te powinny mieć charakter tymczasowy i wyjątkowy – komentuje Almunia.
Wszystko wskazuje na to, że WestLB trafi pod młotek. W środę zainteresowanie nim wyraziło jednak tylko dwóch inwestorów. Zresztą na dłuższą metę prywatyzacja wcale nie musi być najlepszym rozwiązaniem. Pokazuje to historia niemieckiego banku IKB specjalizującego się w kredytach dla podmiotów gospodarczych. W 2008 roku IKB jako pierwszy w Niemczech skorzystał z rządowego bailoutu w wysokości 9 mld euro. Mimo to musiał zostać sprzedany amerykańskiemu funduszowi inwestycyjnemu Lone Star. Dwa lata później Lone Star sygnalizuje chęć odsprzedania banku. Chętnych na jego kupno nie widać.
WestLB nie jest jedynym problemem. Komisja Europejska twierdzi, że niemiecki rząd musi znaleźć nowy pomysł na inne landesbanki: HSH Nordbank z Hamburga i BayernLB z Monachium. Workiem bez dna jest też na razie monachijski HRE, który w trakcie kryzysu został przejęty przez niemieckie państwo. Berlińska Inicjatywa Nowej Gospodarki Rynkowej szacowała niedawno, że w sumie Niemcy wydali na ratowanie swoich banków od 34 do 54 mld euro.
Polskiego rynku te zawirowania na szczęście już nie dotyczą. W marcu ubiegłego roku prowadzący rozległe interesy w naszym kraju WestLB sprzedał swoją polską spółkę córkę dwóm polskim inwestorom, w wyniku czego powstał niezależny od Niemców Polski Bank Przedsiębiorczości (PBP).
Informacje o kłopotach niemieckich landesbanków nie są korzystne dla Angeli Merkel, która negocjuje właśnie przeforsowanie napisanego w Berlinie paktu dla konkurencyjności. Kanclerz, powołując się na doskonałą kondycję niemieckiej gospodarki, proponuje państwom strefy euro koordynację polityk gospodarczych.