Łącznie w tym roku dzięki ustawie obniżającej wiek na emeryturę może odejść 410 tys. osób. ZUS, szacując koszty przywrócenia dawnych zasad, oparł się na danych z poprzednich lat, z których wynikało, że przeciętnie w pierwszym możliwym momencie po świadczenie zgłasza się nieco ponad 80 proc. uprawnionych. Ten odsetek już jest wyższy.
Statystyki dotyczące skutków obniżenia wieku emerytalnego podawane przez ZUS mogą spędzać sen z powiek wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Bo oznaczają, że najczarniejszy dla finansów publicznych scenariusz staje się realny. Chociaż jeszcze październik napawał optymizmem, to już kolejne tygodnie przyniosły złe wieści. Szacowano, że koszty związane z odwróceniem reformy emerytalnej w tym roku wyniosą 2–3 mld zł (bo możliwość odejścia z pracy w wieku 60/65 lat będzie obowiązywała tylko przez ostatni kwartał). W projekcie ustawy budżetowej na 2018 r. całoroczne skutki oszacowano na ponad 9 mld zł. Chociaż w tym roku o kondycję publicznej kasy rząd może być spokojny (a jeśli utrzyma się dobra koniunktura gospodarcza, to i w przyszłym roku nie powinny się pojawić napięcia po stronie dochodowo-wydatkowej), to koszty obniżonego wieku emerytalnego będą rosły.
Mateusz Morawiecki od początku wiedział, że program „Rodzina 500 plus” i niższy wiek emerytalny to twarde zobowiązania wyborcze, z których nie da się zrezygnować. Ich druzgocący wpływ na finanse państwa też był znany od początku. Dlatego w przypadku emerytur pojawiły się pomysły, jak zachęcić seniorów do pozostania na rynku pracy – mówi nam źródło w Ministerstwie Finansów. Pojawiła się koncepcja programu 10 000+, o którym DGP pisał jako pierwszy, czyli wypłaty bonusu w wysokości 10 tys. zł dla emeryta, który zdecyduje się pracować przez dwa lata po tym, jak osiągnie wiek uprawniający do świadczenia. Za każdy kolejny rok pracy miałby dostać 5 tys. zł. Inicjatywa nie spotkała się jednak z entuzjazmem w rządzie. Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku Mateusz Morawiecki będzie chciał wrócić do pomysłu przygotowania innych zachęt do dłuższej pracy. Jakich? Na razie nie odkrywa kart, bo nie chce, aby podzieliły los emerytalnego bonusu, który pojawił się w mediach, zanim zapoznali się z nimi członkowie gabinetu.
Reklama
– Koszty obniżki wieku emerytalnego rodzą duży niepokój. Prezes ZUS mówiła, że w ciągu czterech lat może to być w sumie ponad 50 mld zł. A to dwa lata wypłaty świadczeń z programu 500+ – zwraca uwagę nasz informator z kręgów rządowych.
W resortach odpowiedzialnych za politykę gospodarczą nie ma specjalnego przekonania, że dobra kondycja rynku pracy w połączeniu z rosnącymi płacami i rekordowo niskim bezrobociem będzie wystarczającą zachętą do dłuższej pracy. Jeśli zaś koszty niższego wieku emerytalnego będą zbyt duże, to pod znakiem zapytania może stanąć wypłata ekstradodatku dla emerytów, którego chce minister pracy Elżbieta Rafalska. Morawiecki zwracał już zresztą uwagę w wywiadzie udzielonym DGP we wrześniu, że w ciągu półtora roku rządów PiS wydatki emerytalne wzrosły o niemal 20 mld zł, z czego około połowy pochłonęła waloryzacja oraz podwyżka minimalnych świadczeń.
Dużo spokojniej podchodzi do tych danych resort Elżbiety Rafalskiej. Zwraca uwagę, że choć liczba wniosków jest większa, niż zakładał ZUS, to nadal nie przekłada się to na liczbę wypłacanych świadczeń. Choć do końca zeszłego tygodnia podjęto 308 tys. decyzji emerytalnych, to takich, których efektem jest wypłata, jest sporo mniej – 260 tys. 46 tys. osób wystąpiło o emeryturę, jej wysokość została wyliczona, ale ponieważ nie zwolniły się z pracy choć na jeden dzień, świadczenia nie pobierają. Przepisy emerytalne wymagają bowiem, by wnioskodawca w momencie przyznania emerytury nie był zatrudniony.
Jak wskazują urzędnicy resortu, 260 tys. wypłat to 63 proc. uprawnionych do wzięcia świadczeń po wejściu w życie ustawy obniżającej wiek emerytalny. Na razie świadczenie w większości pobierają ci, którzy wcześniej nie pracowali. Dlatego – jak argumentuje jeden z naszych rozmówców – na razie nie ma sensu dyskutować na temat zachęt do dłuższej pracy, bo nie wpłynęłyby one na zachowania ubezpieczonych. Martwić się trzeba będzie, jeśli liczba osób pobierających emeryturę znacząco przebije 331 tys. osób. Taką liczbę zawierały rządowe prognozy i to ona była podstawą wszelkich wyliczeń.

Tworzenie teraz systemu zachęt? Musztarda po obiedzie!

DGP: Liczba osób, które złożyły wnioski o przyznanie emerytury, jest taka, jakiej rząd spodziewał się do końca roku. Szybko poszło?
Dr Jakub Sawulski Instytut Badań Strukturalnych: Nie jestem zaskoczony. A to dlatego, że w przeszłości pracownicy na polskim rynku pracy zachowywali się dokładnie w taki sam sposób: odchodzili na emeryturę w pierwszym możliwym momencie. Można się było spodziewać powtórki, dziwiłem się raczej nadziejom na to, że tym razem będzie inaczej.
Ale to przecież nieracjonalne: im krócej się pracuje, tym emerytura niższa.
Może nie mają zaufania do systemu emerytalnego i w ogóle systemu prawno-gospodarczego. Obawiają się, że jeśli nie odejdą na emeryturę teraz, gdy nadarza się okazja, to ktoś za rok–dwa podwyższy wiek emerytalny i okazja przepadnie. Biorą to, co jest dzisiaj. Co oczywiście może mieć złe następstwa.
Jakie?
Świadczenia, jakie dostaną dzisiaj, będą w większości bardzo niskie. Gdy już się zorientują, że za taką emeryturę ciężko przeżyć, zaczną wywierać presję na polityków, by ją zwiększyć. Czy to jakąś specjalną waloryzacją, dodatkiem raz w roku, a może czymś w rodzaju 500 plus dla emeryta. Jeszcze tej presji nie ma, a politycy sami zaczynają wychodzić przed szereg z pomysłami. Co będzie, gdy presja się pojawi? A sądzę, że do tego dojdzie i będzie ona narastać wraz z postępującym starzeniem się społeczeństwa.
Da się jakoś zatrzymać ludzi w pracy? Były pomysły, by wypłacać coś w rodzaju premii w wysokości 10 tys. zł za pozostanie w pracy...
...co byłoby gaszeniem pożaru, który samemu się wywołało. Trudno powiedzieć, czy to byłoby skuteczne. Myśmy nigdy podobnych rozwiązań nie ćwiczyli, w innych krajach też raczej jest ich niewiele. Tam po prostu podnosi się wiek emerytalny.
Skoro pożar już wybuchł, to może trzeba go ugasić? System zachęt by nie pomógł?
To już byłaby musztarda po obiedzie. Obawiam się, że raczej trzeba się zastanawiać, jak poradzić sobie ze skutkami presji na podwyższanie emerytur. Bo to może zagrozić finansom publicznym. Samo obniżenie wieku nie musi mieć aż takiego destrukcyjnego wpływu na finanse. Dużo większy efekt wywoła na rynku pracy. Gorszego momentu na taką zmianę nie można było wybrać. Już dziś jest problem z podażą pracy, a dodatkowo rezygnujemy z ok. 300 tys. osób.

Rozmawiał Marek Chądzyński