Przez złe prawo byli pracownicy zlikwidowanych przedsiębiorstw mogą dostać niższe świadczenia, niż to wynika z realnie zapłaconych składek. Do 2004 roku każdy mógł założyć archiwum, w którym za odpowiednią zapłatą przechowywał dokumentację pracowniczą z likwidowanych firm.
W części z nich akta były składowane w skandalicznych warunkach: w stodołach, budynkach z przeciekającymi dachami czy piwnicach.
Dlatego 11 lat temu przepisy określające warunki prowadzenia takich archiwów zostały zaostrzone. Problem w tym, że nie przewidziano żadnych sankcji dla tych przedsiębiorców, którzy nie dostosowali się do nowych wymogów.
CZYTAJ TAKŻE: Czy Polacy oszczędzają na emeryturę?>>>
Efekt? Obecnie około 2 tys. prywatnych archiwów wciąż działa nielegalnie. Dla porównania warunki ustawowe spełnia tylko 208 firm specjalizujących się w przechowywaniu akt osobowych i płacowych.
Dzikimi archiwami nikt się nie interesuje, choć zalegają w nich tysiące dokumentów pracowniczych, które są podstawą do wyliczenia emerytury.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, któremu podlegają archiwa państwowe, nie dostrzega skali problemu. I nie zamierza zmieniać przepisów. Podobnie Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych. Ta poza zorganizowaniem w 2013 roku konferencji naukowej dotyczącej dokumentacji pracowniczej nic w tej sprawie nie zrobiła.
Na takiej ignorancji tracą klienci ZUS. Zaświadczenia wydawane przez nielegalne archiwa nie są uznawane przez ZUS.
– Nie mają one żadnych uprawnień do wydawania dokumentów do celów emerytalno-rentowych – potwierdza Radosław Milczarski z biura prasowego ZUS.