Wybory odsłoniły kolejne absurdy funkcjonujących w Polsce systemów emerytalnych. Niespełna 40-latek agent Tomek, który funkcjonariuszem był zaledwie kilkanaście lat, będzie pobierał niemal pełną emeryturę, łącząc ją z uposażeniem posła. A dorabiający emeryt w ZUS, który przepracował nawet 40 lat, ale nie ukończył wieku emerytalnego, może w ogóle stracić świadczenie. Rząd zabronił też właśnie aktywnym emerytom dowolnego łączenia pracy i świadczenia.
Kolejną kuriozalną sytuację opisaliśmy wczoraj w „DGP”. Urodzony w 1970 r. Bogdan Święczkowski w wieku 40 lat dostał emeryturę – ponad 10 tys. zł. Teraz jest posłem, a marszałek Sejmu uważa, że parlamentarzysta nie może łączyć mandatu ze świadczeniami prokuratora, nawet jeśli jest w stanie spoczynku.
Takich absurdów jest bez liku. Policjant – nie stracił zdrowia na służbie, ale ma niewielką wadę serca – po 3 latach pracy zyskał prawo do renty, która przekształciła się w emeryturę. Pracuje w cywilu i dostaje świadczenie z budżetu. Podobnie jest z zamożnymi rolnikami, którym emerytury funduje uboższy zwykle podatnik. I z górnikami, którzy jako jedyna grupa zawodowa pozostali w starym systemie i są superuprzywilejowani.
Wszystko to każe podjąć radykalne kroki w celu ujednolicenia systemów emerytalnych. Ze względu na szacunek dla pieniędzy podatników. I z poczucia sprawiedliwości.
Nie ma darmowych lanczy – to banalna, ale prawdziwa maksyma. Jeśli ktoś dostaje ekstraświadczenie, to ktoś inny musi za nie zapłacić. To my wszyscy fundujemy emerytury młodym funkcjonariuszom, prokuratorom, rolnikom i górnikom. I niech nie zwiedzie nas ich argumentacja, że zapracowali na te świadczenia. W gospodarce nie ma cudów. Nie wypłaca się przez 42 lata – tyle wynosi wyliczana przez GUS statystyczna długość dalszego życia 35-latka – świadczenia z wcześniej odłożonych składek. To my łożymy na emeryturę agenta Tomka. Jego emerytura to ok. 4 tys. zł. Przez 42 lata otrzyma z budżetu 2,036 mln zł.
Nie chodzi jednak wyłącznie o pieniądze, lecz także o przyzwoitość. Istniejące przywileje dzielą obywateli na równych i równiejszych. Oddalają nas także od zasady, że każdy jest kowalem własnego losu i dostaje z systemu emerytalnego ekwiwalent tego, co tam wpłacił. Każą raczej przyjąć postawę roszczeniową. „Skoro inni wyszarpnęli coś dla siebie, to ja też szarpię. Nie chcę wszak być frajerem” – myślą obywatele. Ze szkodą dla państwa.
Przywileje powinny być niezwykle rzadkie i dobrze uzasadnione. Najlepiej, aby były wyjątkiem. Tak się jednak nie dzieje. Na razie są efektem siły przetargowej poszczególnych grup zawodowych, które żerują na słabszych i gorzej reprezentowanych. To powinno się zmienić.