- Powodem zmniejszenia sprzedaży żywych ryb jest ograniczenie zakupów karpi przez jedną z sieci handlowych. W poprzednich latach kupowała ona od polskich rybaków ok. 2 tys. ton tej ryby, w tym roku zakupy spadły o ponad połowę, a tradycyjny handel na bazarach został w dużym stopniu zlikwidowany. Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się także ruchy ekologiczne - tłumaczył Szczepański.
W tym roku hodowcy ryb nie tyle narzekają na ceny zbytu, choć mieli nadzieję na ich wzrost, ale głównie właśnie na destabilizację rynku i upadek tradycyjnego handlu. Mówi się o potrzebie odtworzenia rynków. Rybacy myślą o tworzeniu przez nich samych mobilnych stanowisk do handlu karpiami, wyposażanych w basen z odpowiednią wodą, natlenianą, sprzedaż pod namiotem itp. Zdaniem Szczepańskiego, sam konsument powinien wybrać, w jakiej formie chce kupić karpia, gdyż prawdą jest, że czym ryba świeższa, tym lepsza.
Ten rok nie jest zły dla producentów karpi, choć dla niektórych gospodarstw rybackich problemem była susza i niski stan wód w stawach. Np. na nieurodzaj wskazują gospodarstwa na Opolszczyźnie, w okolicach Niemodlina czy Brzegu. Ale w innych częściach kraju połowy są znakomite. - Lato sprzyjało ciepłolubnym karpiom, które osiągają w tym roku często ponad 2 kg - poinformował Szczepański.
Przekonywał też, że cena ryby nie powinna być wyższa niż przed rokiem. To oznacza, że karp będzie kosztował 11-11,5 zł/kg w hurcie.
Jak tłumaczył Szczepański, rybacy mieli nadzieję, że jednak uzyskają trochę wyższą cenę za karpia niż w ubiegłym roku (ze względu na większe koszty np. robocizny) na poziomie 12,5 zł/kg, ale te marzenia nie ziszczą się z powodu destabilizacji rynku. Okazało się, że ryb po prostu nie ma gdzie sprzedawać.
Prezes Towarzystwa Promocji Ryb zapytany, czy karp jest rzeczywiście tradycyjną rybą na Boże Narodzenie stwierdził, że nie jest to socjalistyczny wymysł. Dodał, że potwierdza to np. menu restauracji w warszawskim Wilanowie, która odtwarza potrawy z czasów króla Jana Sobieskiego i tam karp często jest serwowany.