Polska uzyskała prawo do badania surowcowej działki na Atlantyku, nad którą czuwa Międzynarodowa Organizacja Dna Morskiego. W ubiegłym roku wiceminister środowiska i główny geolog kraju prof. Mariusz Orion Jędrysek ogłosił, że wynegocjowaliśmy z MODM kontrakt na rozpoznanie złóż na ryfcie śródatlantyckim.
– W ten sposób Polska idzie drogą państw, które już podpisały kontrakty z MODM, czyli Chin, Francji, Indii, Korei Płd., Niemiec i Rosji. Te kraje otrzymały na 15 lat prawo korzystania z części dna morskiego. Pozwala ono prowadzić rozpoznanie zasobów, które w przyszłości będzie można wydobywać – tłumaczy "DGP" prof. Gieorgij Czerkaszow, wicedyrektor Ogólnorosyjskiego Naukowo-Badawczego Instytutu Geologii i Zasobów Mineralnych Oceanu Światowego im. Igora Gramberga w Petersburgu.
"DGP" dotarł do dokumentów, z których wynika, że w grudniu 2016 r. podlegający resortowi środowiska Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) za 29,5 tys. euro kupił od petersburskiego instytutu dokładne współrzędne działki. Przedmiotem zamówienia było m.in. "opracowanie dotyczące wytypowania współrzędnych dla obszaru poszukiwawczego siarczków masywnych w rejonie Grzbietu Śródatlantyckiego”. – To była opłata za konsultacje – tłumaczy prof. Czerkaszow. – Polacy zwrócili się do nas, bo Rosja dysponuje 30-letnim doświadczeniem w tej kwestii, którego Polska nie ma – dodaje.
Reklama
– Żaden temat nie był w PIG realizowany tak szybko jak ta koncesja –mówią nam rozmówcy znający sprawę. – W 2016 r. Polska podjęła starania o uzyskanie działki na poszukiwanie polimetalicznych siarczków masywnych – mówi "DGP" prof. Jędrysek, który w latach 2006–2007 i 2016–2017 był prezydentem Rady MODM, a obecnie jest jej wiceszefem.
Reklama
– Po pozyskaniu działek przez sześć krajów zostało już niewiele miejsc, o które warto zabiegać. Na Atlantyku tylko dwa, i na jedno z nich Polska złożyła wniosek. Nasza działka będzie graniczyć od południa z francuską, a rosyjska leży jeszcze dalej na południe – tłumaczy główny geolog kraju. – Uznaliśmy, że należy zweryfikować ogólnodostępne dane. PIG skorzystał z wiedzy rosyjskich specjalistów, którzy także prowadzili w tym obszarze badania dodaje Jędrysek, potwierdzając wysokość poniesionych kosztów.
Nasi rozmówcy przekonują jednak, że decyzja została podjęta bez opiniowania zewnętrznego, bo potrzebny był sukces w kontekście przygotowywanej wówczas, a obecnie konsultowanej Polityki Surowcowej Państwa. Po tym, jak w grudniu 2016 r. zapłaciliśmy Rosjanom za współrzędne, trzeba było wnieść do MODM opłatę administracyjną. Dotarliśmy do dokumentów, z których wynika, że PIG zrobił przelew na 500 tys. dol. w trzy godziny bez dokumentów upoważniających do wydania takiej sumy od ręki. 25 stycznia 2017 r. po godz. 9 księgowość otrzymała e-maila ze zleceniem na godz. 12.
"Osoba zajmująca się kontaktem z bankiem musi wynegocjować najlepszy kurs, kupić walutę, sporządzić przelewy. Miała na to mniej niż 30 minut" – czytamy. Na dodatek okazało się, że limit przelewu to 2 mln zł. 500 tys. dol. kosztowało wtedy 2,079 mln zł, więc pieniądze poszły w dwóch transzach o godz. 13.40. A wtedy okazało się, że o godz. 12 środki powinny były już być na Jamajce, gdzie znajduje się siedziba MODM. Ówcześni przełożeni zagrozili księgowości konsekwencjami, a ta poskarżyła się dyrekcji.
– W 2016 r. rozpoczęliśmy intensywne prace nad przygotowaniem wniosku. 500 tys. dol. to opłata za rozpatrzenie wniosku przez MODM, aby wejść do gry. Czasu było niewiele dlatego, że naszym celem było zarezerwowanie wytypowanej przez nas działki, a dopóki kompletny wniosek wraz z opłatą nie zostanie złożony, dopóty mógł ją zająć ktoś inny – mówi Jędrysek. – Choć gotowy wniosek został wcześniej przekazany MODM, sprawa rozbijała się o opłatę. A trzeba było zdążyć przed wiosennym posiedzeniem komisji prawno-technicznej MODM, która miała zaopiniować polską aplikację. Są określone terminy, których należało dochować. Za całość od tej strony odpowiadał PIG – dodaje. Instytut sprawy nie komentuje.
Choć kontrakt po stronie MODM jest podpisany, wciąż czeka na podpis Warszawy. A pierwsze badania mają ruszyć wiosną. – Najważniejsze, że w sierpniu 2017 r. wniosek Polski został zaakceptowany przez Radę MODM. Polska delegacja pod moim kierownictwem prowadziła intensywne działania w latach 2016–2017, aby tak się stało. Podpisanie kontraktu jest już sprawą techniczną – zapewnia Jędrysek. Zgodnie z rządowym Program Rozpoznania Geologicznego Oceanów (PRoGeO), środki są zarezerwowane głównie w budżecie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Rząd, uruchamiając poszukiwania w ramach PRoGeO, chce też zbudować przynajmniej jeden statek badawczy. 15 lat badań oraz budowa jednostki mają kosztować ok. 700 mln zł.
Dopiero badania PRoGeO wykażą, czy nasza działka w ogóle pozwoli snuć wizje surowcowego bogactwa. Jednak Gieorgij Czerkaszow jest w tej kwestii ostrożnym optymistą. – Na razie można robić jedynie ogólne prognozy, bazujące na wiedzy geologicznej. Ta działka jest podobna do tej, którą dysponuje Rosja. Metodą analogii można więc prognozować, że wasz potencjał jest podobny do naszego. A ten oceniamy na 100 mln ton rudy – mówi DGP. Globalnie wydobycie złóż powinno być opłacalne. – Nie trzeba ich wykopywać spod dna, one zalegają na jego powierzchni. A pod względem ilości i jakości oceaniczne rudy metali przewyższają te ze stałego lądu – podsumowuje.
Kiedy więc ruszy produkcja? Na razie nie ma nawet prawnomiędzynarodowych regulacji dotyczących wydobycia z dna morskiego, więc nie można złożyć w MODM wniosku o koncesję wydobywczą. Organizacja w tym roku ma przystąpić do ustalania zasad, które – jak mówi Czerkaszow – będą gotowe w 2020 r. Co więcej, na razie nikt nie dysponuje technologią, która pozwalałaby na wydobycie surowców z dna morskiego na skalę przemysłową. – Ostatnie próby w tym zakresie przeprowadzili Japończycy we wrześniu 2017 r. Żeby rozpocząć produkcję, trzeba wiedzieć, czy tych zasobów jest wystarczająco dużo, by ich wydobycie było w ogóle opłacalne – wskazuje petersburski uczony.
Na co można liczyć, schodząc w wodne głębiny
Większością powierzchni światowych oceanów zawiaduje Międzynarodowa Organizacja Dna Morskiego (MODM) z siedzibą na Jamajce, mająca status obserwatora przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Polska jest siódmym krajem, który uzyskał w MODM dostęp do badań ryftów śródoceanicznych. Od 30 lat mamy surowcową działkę na Pacyfiku w strefie Clarion-Clipperton ok. 3000 km na zachód od Meksyku. Jej wielkość to ok. 75 tys. km kw. Z kolei od 2017 r. mamy też koncesję poszukiwawczą na Atlantyku w sąsiedztwie działek francuskiej i rosyjskiej. Obszar jest mniejszy niż ten na Pacyfiku i obejmuje ok. 10 tys. km kw.
O jakich surowcach mówimy? W przypadku Pacyfiku to m.in. zasoby manganu (np. do produkcji ogniw), niklu (produkcja stali nierdzewnej), cynku (produkcja blach), miedzi (produkcja kabli i drutów), selenu (fotokomórki, kserokopiarki), kadmu (metalurgia) i kobaltu (elektronika), którymi w końcu mamy się zająć na poważnie. Wyłączne prawo do eksploracji działki ma jednak nie tyle sama Polska, co międzynarodowa organizacja Interoceanmetal z siedzibą w Szczecinie. Interoceanmetal powstał w 1987 r., utworzony przez Bułgarię, Czechosłowację, Kubę, NRD, Polskę, Wietnam i ZSRR (obecnie jej członkami są Bułgaria, Czechy, Kuba, Polska, Rosja i Słowacja). Według szacunków sięgnięcie po złoża na dnie Pacyfiku (na razie się to jeszcze nie udało) pozwoliłoby na wydobycie surowców wartych ok. 130 mld dol. To o tyle istotne, że część polskich złóż się wyczerpuje.
Z kolei na Atlantyku mówimy o siarczkach metali kolorowych, jak miedź i srebro, ale jest też złoto i platyna. Surowce według wstępnych analiz zalegają na głębokości od 1400 do 2800 m. Zdaniem Ministerstwa Środowiska ich jakość jest miejscami zdecydowanie lepsza pod względem koncentracji metali od tych, jakimi dzisiaj dysponuje KGHM Polska Miedź (spółka w procesie produkcyjnym miedzi pozyskuje również w mniejszych ilościach metale szlachetne: srebro, złoto, pallad i platynę). Na działce atlantyckiej Polska nie prowadziła jeszcze badań, więc trudno oszacować dokładne wielkości i wartości tamtejszych zasobów.