Dorota Kalinowska: Kiedy Kowalski jest w stanie odkładać 100 zł miesięcznie, to ma brać pod uwagę tylko lokatę? Może lepsze będą inne formy oszczędzania?

Jarosław Sadowski: Spokojnie może inwestować np. w fundusze, których minimalna kwota wpłaty wynosi już od 50 zł. Może nawet grać na giełdzie, ale przy tak niewielkich kwotach jest to mało opłacalne. Poza tym musi mieć potrzebną do tego wiedzę. Często młodzi ludzie - oni mają większą skłonność do ryzyka - zaczynają właśnie od kont oszczędnościowych i lokat, a potem szybko przechodzą na fundusze inwestycyjne. I to dojść ryzykowne, bo fundusze akcyjne.

Reklama

Tyle, że pieniędzy ma mało, więc z początku musi się zdecydować na jedną, góra dwie rzeczy.

Dlatego najlepiej będzie, jeśli część jego środków trafi na lokaty, a część na jakiś rodzaj inwestycji. Jaki? Tu Kowalski musi się zastanowić, na czym najbardziej mu zależy. Jeśli na bezpieczeństwie, to lepszy będzie np. fundusz inwestujący w obligacje czy produkt strukturyzowany. Jeśli priorytetem są wysokie zyski, to np. fundusz akcyjny. Czy może będzie chciał wypośrodkować ryzyko - wtedy najbardziej odpowiedni będzie np. fundusz zrównoważony, który zainwestuje i w akcje, i w oblegajcie.

Reklama

A ile może na tym zyskać? Bo lokaty oprocentowane są średnio na 3 proc.

Teraz to już nawet mniej, bo przy lokatach na 6 miesięcy i dłuższych, to już z reguły tylko 2,02-2,03 proc., a przy trzymiesięcznych - to nawet 1,93 proc. Średnio. W tej chwili lokaty z oprocentowaniem 3 proc. i powyżej ma zaledwie pięć banków. Nie dziwię się, że w tej sytuacji wiele osób zastanawia się, czy nie ulokować tych pieniędzy gdzie indziej.

Gdzie indziej, czyli np. w fundusze. Jaka jest z nich w ogóle stopa zwrotu?

Reklama

Trudno to jednoznacznie powiedzieć, bo i samych grup funduszy jest dużo. Przeciętny Polak kojarzy fundusze akcyjne, zrównoważone i obligacji. A są przecież jeszcze także fundusze: nieruchomości, obligacji przedsiębiorstw, surowców, w tym np. złota.

Generalnie wszystko zależy, od tego, co się aktualnie dzieje na rynku. Dla przykładu: fundusze akcyjne, gdy jest hossa potrafią dać np. 20 proc. zysku, a gdy jest bessa - to i minus 20 proc. I to w kilka miesięcy. Nie bez znaczenia jest więc i to, kiedy Kowalski o to pyta.

Bierzemy pod uwagę połowę grudnia 2014 roku.

Inwestując długoterminowo, czyli przez 15-20 lat, oczekiwana stopa zwrotu na pewno będzie o kilka pkt. proc. wyższa niż na lokacie. Gdybym zainwestował w fundusz akcyjny spodziewam się, że zarobię 7-10 proc. w skali roku. I to jest realne, choćby dlatego, że WIG odzwierciedlający ceny akcji na warszawskiej giełdzie w minionych 20 latach rósł średnio o ponad 7 proc. w skali roku. Problem polega jednak na tym, że są okresy, kiedy ceny akcji spadają i są takie, kiedy rosną. Nie sposób przewidzieć, jak będzie w kolejnym roku.

I trzeba też wiedzieć, jakie akcje kupić. Ile w takim razie mogą dać obligacje?

Obligacje skarbowe przynoszą niskie zyski, porównywalne z lokatami bankowymi. Fundusze, które w nie inwestują potrafią jednak wygenerować wyższe zyski w przypadku spadku stóp procentowych. Co nie zmienia faktu, że Kowalski ponosi i tu pewne ryzyko, bo takie fundusze czasami potrafią przynieść i straty. Choć nie zawsze - zysk w długim terminie wynieść może w granicach 4-6 proc. rocznie. Trzeba też dodać, że w najbliższym czasie fundusze obligacji skarbowych mogą przynosić niższe zyski.

Dlatego teraz Kowalski powinien zainteresować się raczej funduszami obligacji korporacyjnych, czyli tych, które emitują przedsiębiorstwa. Więcej można zyskać, ale też większe jest w tym przypadku ryzyko, bo firmy czasem upadają.

Wyobraźmy sobie w takim razie teraz, że Kowalski się bogaci i co miesiąc odkłada już 500 zł. Co wtedy ma do wyboru?

Zdecydowanie więcej możliwości, choć pewnie jeszcze nie na samym początku. Przyjmijmy jednak, że jeszcze jak był młody, bezpośrednio po studiach, odkładał 100 zł i powoli, powoli jego oszczędności rosły. Teraz dokładając do tej kwoty 500 zł miesięcznie, ma już znaczny kapitał. Dla bezpieczeństwa powinien go więc podzielić i ulokować w różnych produktach. Ważną rzeczą jest przy tym ustalenie priorytetów i zdecydowanie, jaka część jego oszczędności będzie ulokowana bezpiecznie, a jaka zainwestowana np. na giełdzie.

Ale tu wraca ten sam problem: Kowalski musi, choć trochę, znać się na giełdzie. Ma jeszcze jaki inne możliwości?

Ciekawym rozwiązaniem mogą być produkty strukturyzowane. Mogą one przynosić wysokie zyski, gdyż są oparte na takich instrumentach bazowych jak np. akcje, indeksy giełdowe, zagraniczne fundusze. Są one o tyle bezpieczne, że mają ogranicznik ryzyka. Klient ma np. do wyboru, że w najgorszym przypadku odzyska wszystkie stracone pieniądze. Inna z opcja, mówi, że w najgorszym przypadku godzi się na stratę nie więcej niż 5 proc., a jeszcze inna, najbardziej ryzykowna - 15 proc. I oczywiście, im większe ponosi ryzyko, tym więcej może zarobić. W przypadku tego ostatniego wariantu może to być zysk nawet trzykrotnie wyższy niż w wariancie najbezpieczniejszym.

Kowalskiemu szczęście dopisuje i teraz może już odłożyć 1 tys. zł miesięcznie. Ma jeszcze więcej możliwości?

Tak, bo zakładając, że ma już kilkadziesiąt tysięcy złotych oszczędności, może też zainwestować np. w nieruchomości na wynajem.

I na jaką stopę zwrotu może wtedy liczyć?

Około 4 proc., czasami nieco więcej. Wszystko zależeć będzie od lokalizacji, poniesionych nakładów na wyposażenie mieszkania i popytu na rynku. To jednak inwestycja dla bardziej zamożnych, czyli kogoś, kto ma np. 800 tys. zł wolnych środków. Bo jak wyda 200-300 tys. zł na mieszkanie, to nadal będzie to mniej niż połowa jego portfela.

A jeśli nie nieruchomości, to co?

Najlepiej niech to będzie jak najwięcej różnych elementów, bo trudno przewidzieć, co się dokładnie będzie działo na rynku. Dlatego też być może warto pomyśleć o wyjściu poza granice kraju. Jeśli Kowalski będzie się już zastanawiał nad funduszami i akcjami, to niech nie będą to tylko te z polski, ale także zachodnie.

Warto tak podzielić portfel, by mieć w nim także waluty?

Zdecydowanie tak, tym bardziej, że może to być zarówno rachunek walutowy, jak i np. fundusz obligacji, tyle że denominowany w euro lub dolarach.

Waluty dają w ogóle dobrze zarobić? Przecież KNF podał niedawno, że 80 proc. inwestycji na forexie przyniosło straty.

Sensem w tym przypadku nie jest zarabianie, ale zabezpieczanie przed trudnymi okresami, np. kiedy złotówka się osłabi, a Kowalski będzie chciał wyjechać poza Polskę lub kupić towar z zagranicy, za który będzie musiał zapłacić np. w dolarach. Ba, obecna sytuacja w Rosji doskonale pokazuje, że warto mieć w swoim portfelu inwestycyjnym także waluty.

Jarosław Sadowski jest głównym analitykiem Expander Advisors