34 proc. polskich gospodarstw domowych deklaruje, że z trudem wiąże koniec z końcem – czytamy w Diagnozie Społecznej 2011 opracowanej pod kierunkiem prof. Janusza Czapińskiego, psychologa społecznego z Uniwersytetu Warszawskiego. Prawie 20 proc. gospodarstw radziło sobie z trudnością, a prawie 18 proc. z wielką trudnością. Problemy notuje więc aż 72 proc. polskich rodzin. Od 2007 do 2011 r. wzrósł o 4 pkt proc. odsetek rodzin deklarujących, że muszą żyć bardzo oszczędnie, żeby odłożyć na poważniejsze zakupy (z 17,9 proc. do 23,8 proc.). 12 proc. rodzin nie stać na pralkę. Połowa Polaków nie może sobie pozwolić na komputer stacjonarny, a 67 proc. na laptopa. Na zmywarkę do naczyń stać jedynie 15 proc. z nas. Do tego 62 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności i raczej marne szanse, by coś odłożyć, bo prognozy dla rynku pracy w najbliższych miesiącach są złe. Dodatkowo sytuację ponad jednej trzeciej rodzin komplikuje zadłużenie – aż 37,7 proc. gospodarstw domowych musi regularnie oddawać bankom w ratach pożyczone wcześniej pieniądze.
Za to rosną podstawowe obciążenia. Dotyczą szczególnie rodziców małych dzieci. Bilety komunikacji miejskiej, opłaty za żłobki i przedszkola, koszty zajęć pozalekcyjnych w ciągu ostatniego roku poszły o kilkanaście procent w górę.

Wszędzie jest lepiej

Wybór: klepać biedę bez wsparcia socjalnego czy wyemigrować do państwa, gdzie można liczyć na korzystne zabezpieczenia, staje się oczywisty.
Reklama
Na poparcie tej tezy wystarczy podać kilka danych GUS. Według jego szacunków w końcu 2011 r. poza granicami Polski przebywało czasowo 2,06 mln Polaków (formalnie zameldowanych w kraju). To o 60 tys. więcej niż w 2010 r. 1,6 mln mieszka w państwach Unii Europejskiej. Liczba ta zwiększyła się o 63 tys. w stosunku do 2010 r. Spośród krajów UE nadal najwięcej osób przebywało w Wielkiej Brytanii (625 tys.), Niemczech (470 tys.) i Irlandii (120 tys.).
Mając do wyboru 14 euro na godzinę w zakładzie meblarskim w Niemczech i 14 zł w Polsce, wybieram to pierwsze. W Polsce nie tylko nie da się osiągnąć czegoś wielkiego, ale nie ma też wsparcia ze strony państwa, gdy jest ono potrzebne, np. gdy ma się dzieci. Wszędzie jest lepiej – mówi Mariusz Olczak, 28-latek, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który od pół roku pracuje w fabryce tapicerskiej pod Bochum.
Najlepiej chyba jest w Szwecji. I to właśnie tam najszybciej przybywa Polaków. GUS podaje, że o ile w 2002 r. w Szwecji mieszkało 6 tys. Polaków, to w 2011 r. było ich już 36 tys., co oznacza wzrost o 600 proc. Co roku liczba ta regularnie rosła. W 2004 r., gdy wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, Polaków było tu 11 tys., w 2005 r. – 17 tys., w 2006 r. – 25 tys., w 2007 r. – 27 tys., w 2008 r. – 29 tys., w 2009 r. – 31 tys., w 2010 r. – 33 tys. Z roku na rok coraz więcej. A Szwecja, choć pobiera wysokie podatki (sięgające w niektórych wypadkach niemal 60 proc. zarobków), daje obywatelom realne wsparcie i bezpieczeństwo socjalne. Że nie są to puste hasła, można potwierdzić przykładem systemu państwowej opieki nad dziećmi. Zasiłek na dziecko przysługuje rodzicom od pierwszego dnia podjęcia pracy, pod warunkiem że dziecko nie ukończyło 16. roku życia. Wsparcie wynosi obecnie 1050 koron miesięcznie. Państwo promuje posiadanie licznego potomstwa. Rodzicom dwojga dzieci przysługuje dodatkowa premia w wysokości 100 koron, co łącznie daje 2200 koron. Przy trójce dzieci należy się ekstra 454 koron, a więc razem wychodzi 3604 koron. Obecny kurs korony szwedzkiej to ok. 47 gr, co daje na pierwsze dziecko prawie 500 zł miesięcznie, a na troje 1,8 tys. zł. To pieniądze tylko za to, że ma się dzieci i wydaje na jedzenie i ubranie dla nich.
Oprócz tego zarobki w Szwecji należą do najwyższych w Europie. Przeciętny pracownik może zarobić w przeliczeniu ok. 9 tys. zł miesięcznie, wysoko wykwalifikowany, np. lekarz, nawet ponad 16 tys. zł. W ślad za wysokimi pensjami idzie imponujące zabezpieczenie socjalne. Żeby zwolnić kogoś z pracy, trzeba mieć naprawdę poważne podstawy. Okres wypowiedzenia wynosi nawet 6 miesięcy, a odprawa często sięga 15 miesięcznych wynagrodzeń. Jeśli ktoś przepracował rok, przez sześć miesięcy przysługuje mu comiesięczny zasiłek w wysokości podwójnej pensji. Gdy minie pół roku, zasiłek zmniejsza się do wartości pojedynczej pensji i przysługuje przez kolejne 18 miesięcy.
Nie dziwi więc, że co piąty Szwed to cudzoziemiec. Osoby urodzone za granicą lub mające rodziców o innej narodowości to ponad 1,6 mln mieszkańców Szwecji. Imigranci lub ich dzieci to 20 proc. całej populacji, która szacowana jest na 9,4 mln.
Bezpieczeństwem socjalnym na podobnym poziomie kuszą Finlandia i Norwegia. I tam też są nasi. W Finlandii według statystyk GUS w 2004 r. żyło na stałe jedynie 400 polskich emigrantów, obecnie jest ich 2 tys. W liczbach bezwzględnych to wprawdzie niewiele, ale i tak daje ponadczterokrotny wzrost. Podobnie jest w Norwegii. Tu liczba Polaków rośnie regularnie od 2007 r. Wtedy było ich 36 tys., w 2009 r. – 45 tys., a w 2011 r. – już 56 tys.
Jednocześnie Polacy tracą zainteresowanie Grecją i Hiszpanią jako miejscami dobrymi do życia. Tam tnie się teraz przywileje społeczne nawet dla własnych obywateli. W Grecji w 2004 r. mieszkało i zarabiało 13 tys. Polaków, a do 2008 r. ta liczba wzrosła do 20 tys. Potem zaczęła spadać. Dzisiaj wynosi 15 tys. Podobnie jest z Hiszpanią. W 2004 r. żyło tam 26 tys. Polaków. W 2009 r. znacznie więcej – 84 tys. Rok później jednak nastąpiły masowe wyjazdy i w Hiszpanii zostało już tylko 48 tys. naszych rodaków, a w 2011 r. – 40 tys.

Kuszący brytyjski parasol

Wyniki ostatniego spisu powszechnego wykazały, że w końcu marca 2011 r. spośród ogólnej liczby osób przebywających za granicą 73 proc. jest tam z powodu pracy. Nic nie wskazuje, by miało się to zmienić, bo jak wynika z opublikowanego w listopadzie badania CBOS, ponad jedna trzecia pytanych (36 proc.) w wieku 18–24 lata zamierza się starać o zatrudnienie za granicą lub już podejmuje takie starania. Ogółem zainteresowanie zarabianiem poza krajem wyraża jedna piąta dorosłych Polaków.
W opinii prof. Romualda Jończego z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu emigracja, z którą mamy teraz do czynienia, szczególnie ta na Wyspy Brytyjskie, to już sposób na życie. Dotyczy głównie młodych ludzi, chociaż nie tylko. Emigranci zakładają na Wyspach rodziny, ich dzieci idą do przedszkoli, potem do szkół. Coraz trudniej zatem uważać to za emigrację zarobkową. Praca, owszem, była impulsem do wyjazdu, ale kilka lat temu. Teraz przyczyny opuszczania Polski są bardziej złożone.
Wielka Brytania nie ma tak silnego zaplecza socjalnego jak Skandynawia, ale również rozpina nad mieszkańcami parasol bezpieczeństwa. Służy temu kilka narzędzi. Na przykład Child Benefit, który przyznawany jest osobie dorosłej opiekującej się dzieckiem lub dziećmi, jak w Szwecji, do 16. roku życia (dłużej, jeśli nastolatek kontynuuje edukację w pełnym wymiarze dziennym). Wysokość świadczenia nie jest zależna od zarobków, egalitarnie należy się każdemu za samo posiadanie potomstwa. Nie jest też przesadnie duża, wynosi 16,50 funta (ok. 79 zł) na tydzień na pierwsze dziecko i 11,05 funta (ok. 53 zł) na tydzień na każde kolejne. Ale nie o wielkość świadczenia tu chodzi, lecz o to, że państwo docenia wysiłek wychowania dziecka, które w przyszłości będzie pracowało na PKB i emerytury dla pokolenia swoich rodziców.
Niewątpliwym wsparciem społecznym dla mieszkających tu Polaków (i każdej innej narodowości) jest również Income Support. To dotacja przeznaczona dla samotnych rodziców, osób niepełnosprawnych lub opiekujących się innymi (dziećmi, chorymi dorosłymi). Otrzymują ją osoby w wieku 16–59 lat, bez pracy lub pracujące do 16 godzin tygodniowo i mające niskie zarobki. Z kolei Council Tax Benefit i Housing Benefit związane są z upustami w opłatach za mieszkanie i podatku płaconym od nieruchomości. Nie dziwi więc, że o ile w 2002 r. w Wielkiej Brytanii mieszkało i zarabiało, korzystając również z osłon, ok. 22 tys. Polaków, to po otwarciu rynku pracy w 2004 r. liczba ta zwiększyła się do 150 tys. i rosła aż do 2007 r., kiedy osiągnęła nienotowany nigdy poziom 690 tys. osób. W 2010 r. spadła do 580 tys., ale teraz znowu rośnie. W 2011 r. w Wielkiej Brytanii żyło i pracowało 625 tys. Polaków. O ile początkowo powodem emigracji była jedynie nieźle płatna praca, tak dzisiaj to kryterium na równi traktowane jest z jakością życia.
W Londynie żyje się nieporównywalnie lepiej niż gdziekolwiek w Polsce – mówi Iza Boldyn, która razem z mężem i 2-letnim synem wyjechała do Londynu w lutym 2011 r. Mieszkają w Chelsea, czują się lepiej niż w Warszawie, gdzie ostatnio nie mieli pracy. Prawdopodobnie nie wrócą. Iza Boldyn opowiada: – Kluczowe jest to, że nigdy nie jesteśmy sami z problemami. Pomagają nam brytyjscy sąsiedzi, gmina albo państwo. Zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie. Nie ma pracy? Trudno, jest system wsparcia dla bezrobotnych, który zakłada nie tylko finansową kroplówkę na przeżycie, ale realną pomoc w poszukiwaniu pracy. Potrzebne nowe książki do szkoły? Można liczyć na system upustów. W Polsce rozwiązań nie było, a urzędy jedynie potęgowały problemy. Polsce już dziękujemy.

Niemieckie magnesy

Zresztą przykładów obfitego socjalu nie trzeba szukać aż na Wyspach. Znacznie bliżej, za zachodnią granicą, nad Renem, również można liczyć na wsparcie państwa w trudnych sytuacjach. Wohngeld, zasiłek na mieszkanie, to ratunek dla tych, którzy po stracie pracy nie są w stanie zapłacić czynszu. Z pomocą przychodzą i państwo, i gmina, w której żyje bezrobotny, płacąc po połowie. Pieniądze z Wohngeld mogą dostać zarówno osoby wynajmujące mieszkanie, jak i właściciele nieruchomości. Wysokość świadczenia zależy od liczby domowników, wysokości zarobków w rodzinie oraz czynszu. Zdobyczą socjalną Niemców jest również prawo do zapomogi dla bezrobotnych Arbeitslosengeld – ALG II. Może z niego skorzystać ktoś, kto w ciągu ostatnich trzech lat przed zwolnieniem pracował 360 dni kalendarzowych i opłacał składki na ubezpieczenie społeczne. Okres pobierania zasiłku wynosi 180 dni. W szczególnych przypadkach może być przedłużony do 960 dni. Zabezpieczone są także kobiety spodziewające się dziecka. Mutterschaftsgeld zapewnia zasiłek przez sześć tygodni przed urodzeniem dziecka.
To magnesy ściągające Polaków, szczególnie w ostatnich latach. W 2004 r. w Niemczech żyło 385 tys. Polaków, w 2011 r. – już 470 tys.
Nowa fala emigracji jest inna niż ta pierwsza, po wejściu Polski do Unii. Teraz znaczenie mają nie tylko pieniądze – przekonuje prof. Janusz Czapiński z Uniwersytetu Warszawskiego. – Polaków nie interesuje już życie od pierwszego do pierwszego. Oni chcą żyć na wysokim poziomie. Polska jednak tego im nie oferuje. Mają ambicje, by pracować w ciekawym zawodzie, zgodnym z zainteresowaniami lub wykształceniem. Tu znowu Polska nie ma szczególnych propozycji. Inny, także ważny motor nowej emigracji to bezpieczeństwo socjalne gwarantowane przez państwo. I tego też w Polsce nie ma. To czego tu szukać? W tym kontekście nie powinien dziwić fakt, że Polki żyjące w Wielkiej Brytanii rodzą dwa razy więcej dzieci od tych, które zostały nad Wisłą – mówi prof. Czapiński. Jego zdaniem nowa fala wyjazdów potrwa co najmniej 10 lat.