W ubiegłym roku bankowcy prześcigali się w bożonarodzeniowych promocjach. Efekt był jednak niewielki. Pekao zdecydował się na otwarcie części oddziałów w soboty pod hasłem „pożyczka na święta dostępna także w sobotę”, a ING każdemu, kto wziął kredyt, dawał w prezencie przewodnik kulinarny Pascala.
Okazało się jednak, że solidne wsparcie marketingowe nie przełożyło się na większą sprzedaż. "W ubiegłym roku nie zaobserwowaliśmy wzrostu liczby kredytów gotówkowych przed świętami" - mówi Marek Bosak z Polbanku.Podobnie było w Banku Pocztowym, gdzie w listopadzie udzielono pożyczek o wartości 62 mln zł, a w grudniu suma ta była niewiele większa i wyniosła 65 mln zł.
Już listopad, czyli miesiąc, w którym ruszyła większość kampanii promocyjnych, nie napawał optymizmem. Z danych NBP wynika, że w listopadzie zadłużenie gospodarstw domowych wzrosło w porównaniu z październikiem o 480 mln zł.
"To niewiele, biorąc pod uwagę, że obejmuje ona nie tylko pożyczki gotówkowe, ale też zadłużenie na kartach kredytowych i kredyt na rachunku bieżącym" - mówi Michał Sadrak z Open Finance. "Wygląda na to, że banki w tym roku przeszacowały zapotrzebowanie na kredyty gotówkowe" - dodaje.
Na stosunkowo niewielką sprzedaż wpływ mógł mieć fakt, że coraz więcej banków oferuje pożyczki wyłącznie własnym klientom. Tak robi m.in. Bank Millennium czy mBank. "W grudniu 2010 r. klienci mBanku złożyli 30 proc. więcej wniosków kredytowych niż w innych miesiącach roku" - mówi Anna Gajewicz-Głowacz, dyrektor biura kredytów konsumpcyjnych mBanku.
Tyle że ze względu na mniejszą bazę klientów globalna sprzedaż nie rośnie w stosunku do wyników np. z ubiegłego roku.Bankom zależy na zwiększeniu sprzedaży kredytów gotówkowych, bo szukają produktu, na którym będą zarabiać. Liczyły na wzrost sprzedaży dla firm, ale ich zainteresowanie jest niewielkie. W praktyce bankowcy sprzedają głównie hipoteki. To za mało. "Banki muszą udzielać nowych kredytów, żeby choć częściowo zrównoważyć utratę tych, które zostały już spłacone" - mówi Sadrak.