W ostatnich dziesięcioleciach "zarządza się" absolutnie wszystkim: organizacjami, ludźmi, czasem, innowacjami, karierą, sobą, milenialsami, etyką, marką, finansami, klientami, dostawcami, projektami, zaangażowaniem, entuzjazmem, kreatywnością, sztuką... Długo by wyliczać. Istnieją też niezliczone kursy, programy i uczelnie, które uczą, jak to robić. Jest jednak jeden wyjątek od trendu: nie uczymy się zarządzać zarządem: menedżerami, szefami, zwierzchnikami. A właśnie to jest najbardziej potrzebne w dzisiejszym świecie.
W marcu 2022 r. w magazynie "Fast Company" Jared Lindzon opublikował artykuł, w którym stwierdził, że istnieje związek między wzbierającą falą rezygnacji z pracy w USA a przekonaniem zdecydowanej większości pracowników, że są w pełni zdolni wypełniać swoje obowiązki bez bezpośredniego nadzoru – a nawet wykonywać pracę swoich szefów. Tak wynika z badań sondażowych. Artykuł nawołuje do refleksji: zły szef może zniszczyć motywację załogi i negatywnie wpłynąć na środowisko pracy. Tymczasem menedżerowie, którzy wykazują się skutecznością, ale również bezwzględnością i okrucieństwem, awansują najczęściej. Empatia i autentyczna troska o personel nie są brane pod uwagę. Mimo że właśnie te postawy są najbardziej cenione u szefów przez samych pracowników. Francuski profesor zarządzania Ghislain Deslandes zwraca też uwagę na moralne trudności z zarządzaniem, które nasilają się w chaotycznych czasach, zwłaszcza takich jak obecne. Jednak ani menedżerowie, ani pracownicy na ogół nie uczą się, jak sobie z tym radzić. Wręcz przeciwnie – uczą się, jak te problemy ignorować, udawać, że są tylko chwilowe. Zamiast angażowania sumienia szefowie zbyt często mobilizują władzę i siłę.
Autorka jest socjolożką i profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, IMT-BS (Francja) i Södertörn University (Szwecja).
Reklama