Pojawiające się w ostatnich dniach zapowiedzi wznowienia strajku nauczycieli nie wywołują już dużych emocji. Gdy dwa miesiące temu Sławomir Broniarz, szef ZNP, ogłosił przerwanie protestów, miliony Polaków (w tym autor tego artykułu) zadawały sobie pytanie: jak to? Przecież byli tacy zdeterminowani, pokazywali te paski z niskimi płacami, mówiąc „albo teraz coś się zmieni, albo nigdy”. Rząd przetrzymał ich niecałe trzy tygodnie i to wystarczyło, aby zrezygnowali? Wtedy w milionach głów pojawiła się zapewne refleksja: to strajkowanie nie ma sensu. I w dużej mierze nie był to mylny wniosek. .
Strajk jako forma wymuszenia poprawy warunków pracy staje się coraz mniej efektywny i popularny. Przyczyn jest wiele – pojawiają się nowe formy świadczenia pracy (samozatrudnienie, telepraca, praca mobilna), które nie sprzyjają zbiorowym protestom, a jednocześnie zmniejsza się przynależność do związków zawodowych, rozdrobionych i upolitycznionych (a bez nich formalny strajk nie może się odbyć). Pracodawca, w tym przede wszystkim państwo, coraz łatwiej może neutralizować czy wręcz ignorować protesty albo przedstawiać je opinii publicznej w złym świetle.
Paliwo odbiera im też państwo opiekuńcze. Transfery socjalne zmniejszają różnice w dochodach, więc nie ma niezadowolenia społecznego, które jest tradycyjnie źródłem protestów. Zdeterminowani do strajkowania nie są nawet ci pracownicy, którzy zarabiają mało, np. zatrudnieni w sferze budżetowej - tłumaczy prof. Jerzy Wratny, wybitny ekspert prawa pracy.
Należymy do najrzadziej strajkujących narodów w Europie. Z danych European Trade Union Institute wynika, że w latach 2010–2017 r. w protestach przeciętnie uczestniczył jeden pracownik na tysiąc zatrudnionych