W Ruchu Borynia kopalni Borynia-Zofiówka-Jastrzębie, należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej, wydobywa się węgiel koksowy - nie dla energetyki, a dla metalurgii (jest on bazą do produkcji stali). Mimo moich 60 zjazdów do tej pory tam nie trafiłam. Teraz z przodowym pola Dawidem Kiercem zjadę na wieczorną szychtę, na jakiej nie miałam jeszcze okazji być, a wcześniej spotkam się z geolożką Malwiną Smulską, która pracuje w innej kopalni JSW - Budryku - ale wpadnie na Borynię. Po swojej zmianie jest już Szymon Siwiec, operator przenośnika taśmowego, i górnik Robert Jaczyński.
Wszyscy oni oraz sama kopalnia (obok Budryka, Lubina i Kłodawy) są bohaterami serialu "GórnicyPL" na Discovery. Postanowiłam sprawdzić, czy jest tak, jak zdarzało mi się słyszeć po emisji pierwszych odcinków - że bohaterowie to podstawieni aktorzy pomalowani na czarno.
Kopalnia jak Ferrari
- Ani się nie zgłaszaliśmy, ani nie wychodziliśmy przed szereg. Propozycja padła od kierownika oddziału - mówi o swoim udziale w serialu Szymon Siwiec, operator przenośnika taśmowego. - Mi się program podoba. Jak będzie emisja mojego odcinka, to akurat mam urlop, więc może kolegom przejdzie i mnie nie zlinczują (śmiech) - dodaje. Przytakuje mu Robert Jaczyński - to ten, który wita ekipę telewizyjną przed zjazdem pod ziemię słowami "zapraszamy do piekła". - Ja siebie zobaczę dopiero w piątym odcinku. Ale odbiór na razie jest bardzo pozytywny, nie ma hejtu. Koledzy są naprawdę dobrze nastawieni - dodaje.
Pytam więc, po co to zrobili? Czy odczarują stereotyp górnika-ryla, który zatrzymał się w epoce kilofa i hercówy (tzn. łopaty)? Przecież wszyscy wiedzą, że węgiel jest czarny i brudzi... A o górnictwie zwykły zjadacz chleba słyszy najczęściej przy okazji Barbórki, strajku albo katastrofy w kopalni.
- Chodziło o to, żeby ludzie zobaczyli, że górnicy w Polsce ciężko pracują, że to nie jest tak, że górnik wyjedzie, pójdzie na piwo, siądzie w domu przed telewizorem i pójdzie spać. Jest wiele osób na dole, które mają poza pracą hobby, pasje, w których się realizują - mówi Jaczyński. - Ale nawet jak film będzie najlepszy, nie odda tego, co naprawdę dzieje się pod ziemią - tłumaczy.
- Skoro ja kiedyś prawie wmówiłem koledze, że ten węgiel, co my tu na Boryni wydobywamy, jest biały... - zamyśla się Siwiec. - My wydobywamy węgiel koksowy, nie dla energetyki. On jest bazą do produkcji stali. Ale kto to rozróżni? Węgiel to węgiel, pali się w piecu - tak ludzie uważają - wtrąca Jaczyński. I dodaje, że w klaustrofobię też już kogoś wkręcił. Tylko że ta w kopalni jest wykluczona. Pod ziemię zjeżdża się szolą - klatką czy, jak kto woli, górniczą windą. A na dole często trzeba pokonać bardzo wąskie wyrobiska. Niekiedy na czas, jeśli np. powietrze nie nadaje się do oddychania i trzeba wycofać się z zagrożonego rejonu jak najszybciej. Miałam okazję to sprawdzić przed zjazdem, w komorze ćwiczebnej ratowników, gdzie w gęstym dymie z całym sprzętem, oddychając przez aparat ucieczkowy, przechodziłam trasę ćwiczeń (a raczej się przez nią przeczołgałam), w tym najwęższe wyrobiska i ciasną lutnię (to rura wentylacyjna doprowadzająca powietrze).
Pytam, czy serial dobrze oddaje rzeczywistość spod ziemi. - A widziała pani kiedyś ferrari? - Owszem. - A jechała nim pani? - No nie. – I tak jest właśnie z ludźmi, którzy nie byli na dole - kwituje. Pytam więc, czy chodzi o przyciągnięcie młodych do górnictwa. Czy jeszcze dzisiaj ma jakiś sens? Rozwijamy, choć powoli, odnawialne źródła energii, wciąż dyskutujemy o tym, czy budować elektrownię atomową. Ale jak na razie nadal 85 proc. energii elektrycznej w Polsce produkujemy z węgla kamiennego i brunatnego.
- Nie ma chyba żadnych argumentów, by kogoś przyciągnąć do górnictwa. Ale sam fakt, że Kowalski na własne oczy zobaczy, co robimy, może pozwoli lepiej to zrozumieć - uważa Jaczyński.
Wisienka na torcie z Budryka
- Cześć - Malwina wita mnie, jakbyśmy znały się od dawna. A potem w ramach rozgrzewki wciągamy tabakę - najlepszą przyjaciółkę górników, którym pod ziemią palić nie wolno. Malwina Smulska jest geolożką w kopalni Budryk w Ornontowicach. Po emisji pierwszych odcinków koledzy mówią o niej Gwiazdeczka. A za chwilę proszą o autografy na rękach czy na kasku.
- Jestem jedną z dwóch kobiet zjeżdżających pod ziemię w kopalni Budryk, pracuję tu 13 lat. Sama jestem ciekawa, jaki będzie końcowy efekt. Mieliśmy kamery na kaskach, nagrywało się wszystko. Chociaż sprzęt ekipy filmowej czasem nie wytrzymywał warunków panujących na dole - wyjaśnia. Dodaje, że z racji hałasu pracujących nieprzerwanie maszyn, sporo komentarzy trzeba było dodać z offu - na dole nie byłoby ich słychać. - Najtrudniejsze było wytłumaczenie w miarę łatwym i przystępnym językiem tego, co akurat robiliśmy. My mówimy skrótowo, slangiem. A tu było: Malwina, pełnymi zdaniami, powiedz to po polsku! - wspomina. Śmieje się, że problemem było też spisanie jej planu dnia, o który poprosiła ekipa realizująca serial.
- Jaki plan dnia? Ja wiem, że przed 6:00 zjawiam się na kopalni, a po 14:00 z niej wychodzę. A reszta to jedna wielka niewiadoma. Wiem, po co jadę na dół, ale nigdy nie wiem, co się tam wydarzy. I ten brak monotonii uwielbiam! Ale pokazanie innym kieratu naszej pracy jest trudne. Musieliśmy też zadbać o bezpieczeństwo ekipy. Przechodzenie przez wodę czy taśmę to dla mnie normalka. A oni z tym sprzętem mieli naprawdę trudno. Wielki szacun - przyznaje pani geolog.
W filmie mówi, że jej mama nie do końca wie, gdzie córka chodzi do pracy. - Jak to oglądała, miała płaczki w oczach. „A ty mi zawsze mówisz, że jesteś w biurze” - wspomina. Wyjaśnia też, że ona sama nie ma typowo dołowej pracy. - W tygodniu jestem na dole czasem 3-4 razy, czasem codziennie, a bywa i tak, że tylko dwa razy. W biurze wykonuję różne prace związane z pomiarami na dole. To jest dla mnie męka, bo wtedy wychodzą wszystkie dolegliwości nabyte na dole, np. obtarte stopy. Niestety nie chodzimy tam w butach trekkingowych, ale w gumowcach, które kobietom trudniej dopasować - opowiada Malwina. - Moje koleżanki geolożki czasem się dziwią, że tyle razy jestem na dole. Ale Budryk to stosunkowo młoda kopalnia w Polsce, wchodząca wciąż w nowe rejony wydobywcze. Staramy się być na bieżąco, weryfikować założenia produkcyjne. Chodzi nam przecież o to, by wydobywać węgiel a nie kamień - tłumaczy. Liczy, że serial poprawi nie najlepszy górniczy PR. Ale złudzeń nie ma.
- Stereotypu to nie zmieni. Tak się utarło, że my, górnicy ciągle czegoś chcemy. Niektórzy nie uwierzą, że to prawdziwe górnictwo. Sama się spotkałam z opiniami w internecie, że to wszystko wyreżyserowane, że to wcale nie jest tak, jak naprawdę jest na dole. A ten obraz w programie jest pełniejszy, dlatego że pokazane są różne kopalnie: węgla, miedzi i soli. Ich specyfika jest zupełnie różna! - dodaje.
I podkreśla, że choć to niektórych zdziwi, to w kopalni trzeba przede wszystkim myśleć. A górnik nie jest postrzegany jako myślący człowiek. - Tyle tylko, że tam na dole nie mamy internetu, kalkulatorów i Google, w którym możemy coś sprawdzić, gdy mamy wątpliwości. My to wszystko musimy robić sami. Masz jakąś awarię? Radź sobie - przekonuje Smulska. - Ja nie pochodzę z rodziny górniczej, ale takie stereotypowe postrzeganie górnictwa mnie boli. Bo choćby taka Barbórka - przecież to piękne propagowanie górnictwa. Że mamy nie tylko kilofy i brudne ciuchy, ale wspaniałe tradycje i do tego piękne mundury. Górnictwo idzie do przodu, zmienia się, automatyzuje pracujemy na nowoczesnym sprzęcie światowej klasy. My nie jesteśmy ludźmi epoki wozu z koniem - irytuje się i podkreśla, że inne kraje szczycą się swoimi surowcami, a my w Polsce jakby się tego wstydzimy.
Malwina do górnictwa trafiła przypadkowo. - Miałam być panią od ekonomii. Może bank, może marketing i zarządzanie. To było modne, gdy kończyłam technikum elektroenergetyczne. Złożyłam papiery na Akademię Ekonomiczną w Katowicach, ale się nie dostałam, bo na jedno miejsce było ponad 30 osób. To była rozpacz - wspomina. - A że mieszkam w Gliwicach i - jak to mówią - za płotem jest Politechnika Ślaska, to złożyłam tam papiery na Wydział Górnictwa i Geologii. No i cóż, wpadłam jak śliwka w kompot. To były czasy, gdy kopalnie zatrudniały młodych ludzi. Ale nie kobiety. Słyszałam, że gdybym może zmieniła płeć, byłoby łatwiej. No i baba na kopalni pecha przynosi. Mój św. pamięci profesor z geologii złóż na końcowym egzaminie powiedział mi: „Malwina, a teraz mąż, dzieci i zajmiesz się konkretami”. Ale ja chciałam pracować w moim zawodzie. Poszłam więc na kolejne studia - geodezję górniczą - by poszerzyć swoje CV. Tam przyszedł czas praktyk zawodowych, na których dowiedziałam się, że dyrektor przyjmuje w kopalni pierwszego dnia miesiąca, a szukają ludzi. No to poszłam. I udało się, już tam zostałam - opowiada.
Docinki były od początku, bo gdy zaczynała, pracowała jeszcze tzw. stara gwardia - górnicy, którzy nie dopuszczali do siebie myśli o kobietach na dole - te mogły iść pracować na lampowni, przeróbce mechanicznej węgla (zakład znajduje się na powierzchni) albo parzyć kawę. Zresztą gdy Polska znosiła zakaz pracy kobiet pod ziemią, to właśnie oni podnosili największe larum. - Byłam piątym kołem u wozu, komentowali paznokcie, włosy, ale nie moją pracę, bo przecież ja sobie pod tą ziemię chodziłam na wycieczki. Teraz też koledzy chcą mi myć plecy, jak to faceci, ale to tylko żarty. Dzisiaj z jedyną koleżanką, która w Budryku zjeżdża na dół, jesteśmy jak takie wisienki na torcie. Tylko bez ogonka (śmiech) - podsumowuje Malwina.
Celebryta z Boryni
Dawid Kierc, przodowy pola w Boryni, pracuje 838 m pod ziemią. Zaczynał w 1995 r. w kopalni Morcinek. O tym, że przejdzie do Boryni, dowiedział się... na urlopie - właśnie wtedy zamknęli Morcinka. W jednej ze scen opowiada, że zdaniem żony on na dole leży i nic nie robi. - Chyba dalej tak myśli, bo jak na złość podczas kręcenia programu zepsuł się nam kombajn i za nic nie szło go uruchomić, więc nie szło też wydobycie - wspomina. To jak w skeczu Kabaretu Młodych Panów: Co to jest cud natury w kopalni? Jak kombajn działa, bo z natury nie działa.
Po emisji pierwszych Dawid wśród kolegów nazywany jest celebrytą. - Ale raczej tak miło, bez złośliwości. Wszyscy mówią, że w końcu coś porządnego o górnictwie nakręcili - mówi mi Dawid, choć słyszę co drugie słowo, bo rozmawiamy w "kolasce" - kolejce spągowej (spąg to kopalniana podłoga), którą kwadrans jedziemy do kolejki podwieszanej, którą z kolei następne 25 minut jedziemy do ściany wydobywczej. Sama droga do i z pracy górników z tego rejonu od szybu zjazdowego to już spore wyzwanie. - Jakieś 6 km w jedną stronę, na piechotę byłoby słabo - mówi Kierc. Do tego dochodzą kilometry w ścianie - sama ma nieco ponad 200 metrów, ale przodowy i jego ekipa kursują w tę i z powrotem wielokrotnie (dodam, że to wciąż ta sama ściana, którą oglądamy w filmie). A nie jest to spacerek - a to trzeba się przeczołgać pod kablami czy wężami, a to przeskoczyć sekcję obudowy zmechanizowanej (zapewnia stabilność wyrobiska naruszonego wydobyciem).
Dawid nie ma złudzeń, że telewizyjna produkcja o polskich górnikach zmieni cokolwiek w podejściu reszty społeczeństwa do przedstawicieli tej branży, których w kraju w kopalniach wszystkich surowców mamy ok. 140 tys. (z czego ponad połowa pracuje w kopalniach węgla kamiennego). - Ludzie często nie mają pojęcia, co to jest kopalnia i jak to działa, ale tacy zazwyczaj mają najwięcej do powiedzenia. Piszą na forach, że muszą do nas dopłacać, że nas utrzymują, że my darmozjady. No jak mamusia studentowi w Warszawie opłaca studia, a on nigdy rączek sobie nie ubrudził, to co się dziwić - denerwuje się i przyznaje, że raz odpisał na taki komentarz, zapraszając do swej kopalni i zapewniając, że po dwóch godzinach człowiek nie wytrzyma.
- Ja też chciałem studiować. Socjologię. Ale jeszcze w podstawówce mama mi zmarła, wszystko się zmieniło i trzeba było szybko szukać roboty. A jak się trafi do kopalni i przepracuje się tam już tych pięć pierwszych lat, to się wsiąka - dodaje.
Ale gdyby dzisiaj wybierał pracę, to w obecnej sytuacji górnictwa wcale by nie poszedł do kopalni, choć wciąż uważa, że to stabilne miejsce pracy. - Za moich czasów był boom na górników, ale potem wstrzymano przyjęcia praktycznie na 10 lat. Zrobiła się luka pokoleniowa i okazało się, że brakuje fachowców, bo młodzi z górnictwa uciekli - tłumaczy. Jego najstarszy syn ma 16 lat. Ale górnikiem raczej nie będzie, co Dawida akurat cieszy. - Woli chyba zostać informatykiem, to bardziej perspektywiczna praca - mówi.
Kierc uprawnienia emerytalne nabędzie w 2020 r. Czy będzie tęsknił za kopalnią? Oczywiście. Bo z kolegami w sumie spędza więcej czasu niż z rodziną. Ale nudzić się nie będzie. - Mój najmłodszy syn skończył właśnie 7 miesięcy, mam co robić w domu. Poza tym jestem zapalonym modelarzem, właśnie składam czołg T-52 - chwali się. Ale o emeryturze na razie nie myśli i nie odlicza. Czy w pracy się boi? - Kto jedzie na dół i mówi, że się nie boi, kłamie. Musi być strach, bo wtedy człowiek myśli. Jak się nie myśli, wchodzi rutyna i o wypadek nietrudno - tłumaczy i dodaje, że jego już raz rutyna zgubiła. Po prostu się potknął. Efekt? Stracił dolne zęby.
Na Boryni 10 lat temu doszło do katastrofy. W wyniku wybuchu metanu zginęło 6 osób, 18 zostało rannych. - Zawsze wtedy zapala się czerwona lampka, dochodzi taka dodatkowa ostrożność i trzeba zwracać uwagę na wszystko. Bezpieczeństwo to podstawa, każdy z nas ma wrócić na powierzchnię - mówi Dawid.