- Nie bez przyczyny mówi się dziś o bardzo głębokim drenażu wyspecjalizowanej siły roboczej. Brak spawaczy, ale też np. techników utrzymania ruchu i operatorów maszyn już teraz daje się we znaki całemu przemysłowi – mówi w rozmowie z dziennik.pl Agnieszka Dejneka,manager ds. rekrutacji agencji Work Service. – Jeszcze chwila i firmy staną przed bardzo dużym problemem.
Dlaczego tak się dzieje? Co sprawiło, że spawacz stał się w Polsce jednym z najbardziej poszukiwanych pracowników?
Pieniądze
Pierwsze to kłopot ze znalezienie osoby, która w ogóle będzie mieć odpowiednie kwalifikacje, dwa – spełnienie jej oczekiwań finansowych. Okazuje się, że spawacz z reguły chce zarabiać dwa razy więcej niż proponują przyszli pracodawcy.
– Oferuje się im z reguły od 3-4 tys. zł brutto miesięcznie, podczas gdy oczekują zarobków w granicach 4,5-7 tys. zł – mówi ekspert Work Service. Dla porównania w Niemczech za tę samą pracę mogą zarobić 2 tys., tyle że euro. W przeliczeniu na złotówki: około 8 tys. zł i do tego netto. Różnice są więc znaczne.
Inna sprawa, że rzadko kiedy spawacze całe życie pracują w swoim zawodzie. To ciężka praca, warunki szkodliwe. A i trzeba to lubić i mieć talent. - Najlepsi w swoim fachu, do tego z znajomością kilku technik prac, bardzo często chcą pracować w ogóle tylko na projektach. Nie np. 20 lat w jednej firmie – tłumaczy ten fenomen Agnieszka Dejneka. A to oznacza, że szukają ciekawych zleceń, za które jeszcze dobrze im zapłacą. – Wiedzą, że są dobrzy, to się cenią.
Nauka
Trzeci powód problemu to brak chętnych do nauki, mimo że po kursach i szkoleniach ze znalezieniem pracy nie byłoby problemu. Spawacze pracują z reguły w przemyśle stoczniowym (budowa okrętów), gazowym (montaż gazociągów i ropociągów) oraz w branży energetycznej i motoryzacyjnej (elektrownie, elektrociepłownie i fabryki samochodów).
Krzysztof Wycech, odpowiedzialny za szkolenie spawaczy w firmie Inspecta Polska, zapewnia: – Są w kraju duże inwestycje spawalnicze, w tym np. elektrociepłownia Opole, Bełchatów, Turów też niedługo ruszy. A przecież mamy też zakłady motoryzacyjne…
Jeśli już zgłaszają się do niego chętni, to są to przede wszystkim osoby przysyłane przez urzędy pracy lub ewentualnie przez firmy. Ale to sporadycznie. – Kiedyś częściej szkoliły swoich pracowników, nie bały się inwestować 5-10 tysięcy złotych tylko w jedną osobę. A teraz? Żądają, żeby ten przychodził już z odpowiednimi uprawnieniami, bo wiedzą, że potem ciężko będzie go zatrzymać – mówi. Innymi słowy: nie mają gwarancji, że kiedy go wyszkolą, ten za 2-3 miesiące im nie podziękuje.
– Skoro kurs kosztuje średnio 7-8 tys. zł, to dlaczego Polakom nie opłaca się zainwestować tych pieniędzy? A potem dać nogę, nawet za granicę – pytam Krzysztofa Wycecha.
– Nie wiem, też tego nie mogę zrozumieć. Tym bardziej że są fundusze unijne, z których mogliby korzystać. Gdybym sam nagle znalazł się bez pracy, to pierwsze co, to poszedłbym na kurs spawacza. Potem zarabiał dużo powyżej średniej krajowej (ta wynosi teraz 4,6 tys. zł – przypis red.).
Braki
Firmy z brakiem odpowiedniej liczby spawaczy radzą sobie na kilka sposobów. O ile jedne wchodzą we współpracę ze szkołami zawodowymi (płatne praktyki i staże), o tyle inne sprowadzają pracowników z zagranicy. Agnieszka Dejneka: - Standardem jest zatrudnianie osób z Ukrainy, którym proponuje się dodatkowo pomoc w wynajęciu mieszkania czy też np. pakiet relokacyjny. Tu już nierzadko nie chodzi o to, jak ich ściągnąć, ale kiedy. Polskie firmy, bywa że nie mają już innego wyjścia. Bo albo Ukrainiec, albo nikt!
Tam, gdzie nie można sobie pozwolić na przestój (o brakach nie wspominając), firmy proponują zatrudnionym już spawaczom liczne profity - mniej i bardziej standardowe. Oprócz karnetu sportowego, opieki medycznej, dodatkowego ubezpieczenia, dofinansowania do wakacyjnych wyjazdów, mogą to być także np. kantyna i przyzakładowe przedszkole. Powoli standardem staje się nawet premia za brak nieobecności w pracy czy małą liczbę błędów - wszystko zależy od specyfiki firmy.