Coraz częściej to właśnie zagraniczne oddziały międzynarodowych firm przyciągają do siebie największe polskie talenty. Polscy informatycy, graficy, programiści, specjaliści od big data, menedżerowie, analitycy. Bywają firmy, gdzie jest ich tak wielu, że sami o sobie żartują, że są niczym „polska mafia”. A to dopiero początek, bo apetyty i ambicje są coraz większe.
W latach 90. to my uczyliśmy się od ekspatów. Dziś, jeśli chodzi o kapitał ludzki, mamy się czym pochwalić – przyznaje Agnieszka Hryniewicz-Bieniek, dyrektor biznesowy Google Polska. – A Polacy coraz lepiej odnajdują się np. w regionalnych i centralnych strukturach naszej korporacji – dodaje. Wśród nich jest Janusz Moneta, pierwszy szef marketingu Google’a w Polsce, który był inicjatorem uruchomionej w 2009 r. Internetowej Rewolucji, dzięki której 70 tys. polskich małych i średnich przedsiębiorców (MŚP) postawiło pierwsze kroki w internecie. Obecnie jako dyrektor marketingu MŚP na region EMEA koordynuje m.in. tego typu programy w całym regionie Europy, Bliskiego Wschodu oraz Afryki.
Adam Kwaśniewski, pierwszy pracownik Google’a w Polsce, dziś pracuje w Dubaju jako dyrektor ds. operacji biznesowych na Bliski Wschód oraz Afrykę. – Kolegom i koleżankom, którzy odwiedzali nasz kraj lub pracowali z Polakami, imponujemy zaradnością, nieowijaniem w bawełnę, otwartością, zdroworozsądkowym podejściem do rzeczy i chęcią zrozumienia, po co coś jest robione – mówi nam Kwaśniewski.
Polaków nietrudno też znaleźć w zagranicznych placówkach koncernu. W samym Dublinie pracuje ich ponad 150, zajmują się bardzo różnymi rynkami. To właśnie do Google’a zgłosiła się niedawno nasza ambasada w Irlandii. Stwierdzili, że mają problem, bo większość Polaków, z którymi mają do czynienia, to ludzie wykonujący podstawowe prace, a przecież emigranci na Wyspach to zróżnicowana grupa, nie brak osób na wysokich szczeblach, choćby w biurach pozostałych technologicznych gigantów: Amazona czy Facebooka. – Obiecaliśmy zrobić spotkanie dla start-upów otwieranych przez Polaków mieszkających w Irlandii i przeszkolić ich z narzędzi pozwalających rozwijać własny biznes w sieci. Chcemy inspirować i wspierać przedsiębiorczych emigrantów w Irlandii, tak żeby Polak na Wyspach nie kojarzył się już tylko z hydraulikiem – przekonuje Hryniewicz-Bieniek.
Reklama

Studenckie City

Eleganckie garnitury, szykowne sukienki, płynny angielski, luz, lecz też podkreślana na każdym kroku polskość – od opowieści o rodzinnym domu po znaczki w klapach. Polscy studenci w jednej z najbardziej prestiżowych uczelni świata, London School of Economics, odkryli kilka lat temu, że ich siła tkwi właśnie w tym, że pochodzą z tego samego kraju. Od czterech lat co roku wczesną wiosną organizują na uczelni sporą konferencję, na którą zapraszają czołówkę polskiego biznesu, brytyjskich publicystów oraz dyplomatów, podczas której przez dwa dni opowiada się i słucha o sile polskiej gospodarki i szansach na rozwój. Ci młodzi ludzie w większości zapewniają, że myślą o powrocie do ojczyzny w perspektywie kilku lat. Właśnie tak zadeklarowało 77 proc. uczestników liczącego blisko 500 uczestników tegorocznego badania.
Zuzanna Kraszewska, współprzewodnicząca Polish Business Society (PBS), które zrzesza polskich studentów, opowiada, że nie powstało ono samo z siebie. Młodzi Polacy podpatrzyli, że podobne organizacje mają studenci z Niemiec czy Francji, i postanowili pójść w ich ślady, że będą się wspierać. W końcu to nie tylko kwestia patriotyzmu, co po prostu chęć wypromowania się. – Jesteśmy tu dużą grupą, ale jeżeli sami nie zadbamy o to, by się pokazać, by zawalczyć o naszą pozycję, to nikt tego za nas nie zrobi – opowiada. Mówi bardzo dorośle, z rozwagą, choć ma dopiero 21 lat. Młodsza od niej o rok Aleksandra Wiśniewska, współprzewodnicząca PBS, zapewnia, że wie, iż Polakom bywa trudniej w środowiskach tak zamkniętych jak londyńskie City, ale to nie oznacza, że nie warto próbować. W końcu niektórym się udaje.
Tylko czekać, aż inicjatywa naszych studentów z LSE zostanie skopiowana w innych europejskich ośrodkach akademickich. Bo wraz z wejściem do UE rozpoczęła się nie tylko emigracja zarobkowa, lecz również edukacyjna. Polakami zapełniły się nie tylko londyńskie, dublińskie czy berlińskie restauracje, fabryki oraz hotele, lecz także sale wykładowe. Co roku na taką edukację decyduje się kilkanaście tysięcy młodych osób. I przynajmniej części z nich marzy się kariera w kolebkach kapitalizmu. Szlaki mają przetarte.

Networking przy piwie

Aneta Buchert w czołowym brytyjskim banku inwestycyjnym odpowiada za wielomiliardowe emisje obligacji dla największych korporacji. Polka wybrała Londyn spośród trzech europejskich metropolii, w których studiowała. Brytyjska stolica wygrała z Berlinem i Paryżem, bo chciała pracować w bankowości, a do tego Londyn jest najlepszym miejscem, z którym konkurować może tylko Nowy Jork. Buchert zdobywała doświadczenie w bankowości inwestycyjnej, m.in. w UBS i Merrill Lynch, a dodatkowo szefuje Polish City Club (PCC), organizacji zrzeszającej Polaków z tej wpływowej części Londynu. Dodatkowo od sześciu lat organizuje spotkania dla polskich ekspatów. Co miesiąc członkowie prestiżowego klubu zbierają się w jednym z najstarszych w centralnej części miasta pubów „The Counting House”. – Zloty cieszą się ogromną popularnością, pokazując, że jest wśród Polaków potrzeba utrzymania kontaktu, wymiany doświadczeń czy spotkania się chociażby na drinka – opowiada. I dodaje, że dzięki tym spotkaniom powstało wiele nowych znajomości, przyjaźni, współpracy biznesowych czy nowych ofert pracy. PCC reklamuje się jako „organizacja polskich profesjonalistów, którzy za cel mają budowanie spójnie prosperującej polskiej diaspory w Europie”. Skupia głównie finansistów, prawników i przedstawicieli wolnych zawodów. – To ludzie o ciekawych ścieżkach kariery, świetnym wykształceniu, międzynarodowym doświadczeniu – mówi Buchert.
Lista członków PCC robi wrażenie. Jest wśród nich Jakub Molski, który przez ponad dwa lata pracował nad największymi restrukturyzacjami przedsiębiorstw w Europie, a od dwóch lat odpowiada w Hoist Finance za inwestycje w Polsce i Niemczech. Czy Jacek Więcławski, specjalista ds. instrumentów o stałym dochodzie derywatów na rynkach globalnych Rabobank International.
PCC czy bliźniacze stowarzyszenia, jak Polish Professionals, powstały z myślą o takich osobach jak Maciek Ziomek, który w Londynie mieszka od dwóch lat. Na Wyspy Brytyjskie pojechał w ślad za żoną, która dostała propozycję pracy w Viacom International Media Networks, amerykańskim gigancie medialnym, do którego należą m.in. MTV czy Comedy Central. – Wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba skorzystać z danej szansy, i szybko okazało się, że praca i życie w Londynie są bardzo interesujące – opowiada. W brytyjskiej stolicy znalazło się odpowiednie stanowisko także dla niego, propozycję złożył mu dotychczasowy pracodawca. Ziomek od dwóch lat robi karierę jako international investment director w Starcom Mediavest Group. Należąca do holdingu reklamowego Publicis grupa jest jednym z największych na świecie graczy zajmujących się komunikacją marketingową, ze 130 biurami w kilkudziesięciu krajach i 8 tys. pracowników. Ziomek odpowiada m.in. za nadzorowanie efektywności kampanii reklamowych dużych koncernów i strategie negocjacyjne z nadawcami w regionie.
Brytyjczycy w końcu dostrzegli, że pracownicy z Polski to nie tylko budowlańcy i kelnerzy, doceniają osoby z wyższym wykształceniem i zajmujące wysokie stanowiska menedżerskie. Cenią rzetelność, poczucie obowiązku. Stereotypy nadal funkcjonują, lecz bardziej w sferze żartów niż rzeczywistego nas postrzegania – przekonuje Maciek Ziomek. Wtóruje mu żona, Agata: – Wszyscy słyszeliśmy historie o polskiej myśli kombinatorskiej, jednak zauważyłam, że coraz częściej jesteśmy bardzo pozytywnie postrzegani przez duże korporacje. Dość istotny jest fakt, że Polacy i przedstawiciele państw Europy Środkowej łatwo adaptują się zarówno do nowych warunków, jak i do międzynarodowych środowisk pracy, w których styl komunikacji uzależniany jest od rozmówcy – dodaje Agata. Ona w ciągu dwóch lat już dwukrotnie awansowała, obecnie zajmuje się strategią i sprzedażą licencji do programów produkowanych przez Viacom w ramach obszaru Europy Środkowej, Wschodniej, Niemiec, Austrii i Szwajcarii.
Oboje przyznają, że w ich branży jeszcze nieczęsto spotyka się rodaków na menedżerskich stanowiskach w firmach w Londynie. – Miałem okazję współpracować z kilkoma osobami pochodzącymi z Polski, z różnych oddziałów na świecie, między innymi z Dubaju czy Dublina, ale w Londynie czuję się dość osamotniony. Poza mną są tu tylko dwie osoby z Polski – jedna w IT, druga w dziale online – przyznaje Maciek Ziomek. Potwierdza, że w Londynie wciąż łatwiej usłyszeć rodzimy język w restauracjach czy kawiarniach.

Poznajcie „bossów”

Jeszcze niedawno przykładem polskiego awansu w zagranicznych korporacjach była Henryka Bochniarz, była minister przemysłu, która obok szefowania Lewiatanowi od 2006 r. była prezesem Boeing International na Europę Środkową i Wschodnią. To już przeszłość, nie tylko dlatego że Bochniarz nie piastuje tego stanowiska, lecz przede wszystkim dlatego, że przybyło nam równie prestiżowych prezesów, wiceprezesów i dyrektorów z Polski w dużych firmach.
W Intelu po Ryszardzie Malinowskim, dyrektorze generalnym Client Components Group, który w ubiegłym roku przeszedł na emeryturę, awansowali kolejni Polacy. Tomasz Klekowski przez lata piastował funkcję szefa korporacji na Europę Środkowo-Wschodnią i właśnie został dyrektorem ds. marketingu biznesowego w regionie EMEA, a Klekowskiego na stanowisku zastąpił inny Polak: Krzysztof Jonak, do niedawna pełniący w Intelu funkcję country managera na terenie Ukrainy, Białorusi i Mołdawii.
Rozwija się też ścieżka Wioletty Rosołowskiej okrzykniętej w 2009 r. przez „Financial Times” jedną z najbardziej wpływowych kobiet w Niemczech. Po zrobieniu kariery w Tchibo, gdzie dotarła do stanowiska członka zarządu koncernu (odpowiadała za biznes w krajach takich, jak: Czechy, Słowacja, Ukraina, Węgry, Rumunia, Turcja, Polska i kraje bałtyckie), niedawno przeszła do L’Oréal Polska (zastąpiła Jeana Charles’a Bondy’ego). Małgorzata O’Shaughnessy, której przed laty marzyła się kariera reżysera filmowego, jest wiceprezesem Visa Europe. W górę pnie się też Mirosław Zieliński, który rozpoczął karierę w Philip Morris International (PMI) w 1991 r. na stanowisku przedstawiciela handlowego. Kolejno zajmował wiele kierowniczych stanowisk w dziale sprzedaży i marketingu tej firmy tytoniowej, a w 1999 r. przeniósł się do Kijowa, gdzie objął funkcję dyrektora zarządzającego PMI na Ukrainie. W 2002 r. został dyrektorem zarządzającym pionu globalnej sprzedaży wolnocłowej, w 2010 r. objął funkcję prezydenta regionu Europy Wschodniej, Bliskiego Wschodu i Afryki (EEMA) oraz Pionu Sprzedaży Wolnocłowej PMI. Od lipca tego roku jest prezydentem ds. produktów o obniżonym ryzyku. W skład zarządu tytoniowego giganta wchodzi jeszcze jeden Polak, Jacek Olczak, który od sierpnia 2012 r. pełni funkcję dyrektora finansowego.
Głośnym echem w branży odbił się też awans Michała H. Mrożka, który w 2011 r. został członkiem kadry kierowniczej Citibank NA w Nowym Jorku, gdzie objął kluczowe stanowisko w zespole odpowiedzialnym za koordynację strategicznych projektów Citi na całym świecie. Od tego roku zaś jest prezesem zarządu banku HSBC Bank Polska.

Polak Polakowi wilkiem?

Polacy są postrzegani jako niezwykle pracowici oraz ambitni, bo chętnie inwestują w siebie. Może dlatego, że jeszcze mamy coś do udowodnienia, że nadrabiamy kompleks wschodniej części Europy – przyznaje Izabella Wiley, dyrektor generalna polskiego biura firmy A+E Networks, a wcześniej wieloletnia szefowa MTV Networks Polska i wiceprezes zarządu głównego MTV Networks Europe.
Po awansie w 2008 r. Wiley była w europejskiej centrali muzycznego kanału jedyną kobietą i jedynym reprezentantem Europy Środkowej i Wschodniej. Gdy odchodziła z MTV, na wysokich stanowiskach w Viacomie Polaków było znacznie więcej. – W tym choćby dyrektor finansowy, który obecnie kieruje całym regionem południowo-centralnym Europy – przyznaje Wiley. To ona przecierała szlaki. Dziś przyznaje, że początki nie były łatwe. Zdarzało się, że koledzy z Londynu patrzyli na nią z góry. Gdy powierzono jej stworzenie zaawansowanego technologicznie projektu, z którego miała skorzystać cała korporacja, koledzy nie omieszkali dać jej do zrozumienia, że sobie nie poradzi. – Kilka miesięcy później zamknęliśmy usta niedowiarkom, bo nie tylko zrobiliśmy projekt, który wykorzystały oddziały MTV na całym świecie, lecz jeszcze pozwoliliśmy firmie nieźle na nim zarobić – mówi.
Wiley twierdzi, że międzynarodowe kariery pierwszych Polaków na wysokich szczeblach są w stanie ruszyć lawinę. – Ci ludzie odnosili sukcesy i zmieniali firmy na lepsze, torując tym samym drogę kolejnym rodakom – wyjaśnia. Ale do pełni sukcesu daleko. Plany budowania „polskich mafii” w międzynarodowych korporacjach może pokrzyżować mentalność, którą najlepiej oddaje powszechnie cytowane przez emigrantów hasło: „Polak Polakowi wilkiem”. – W wielu korporacjach to obcokrajowcy są bardziej przychylni Polakom niż krajanie. U nas wciąż panuje przekonanie, że sukces rodaka pomniejsza nasz własny dorobek i dlatego lepiej mu nie pomagać w karierze, by samemu móc świecić na firmamencie. Znam wiele przypadków, w których Polacy wspierali się i nawzajem rekomendowali w pracy za granicą, ale też słyszałam o wielu sytuacjach, w których Polak wspierał rodaka tylko wtedy, gdy ten w czasie rekrutacji za kontrkandydata miał Rosjanina – mówi Wiley. I przytacza dowcip zasłyszany od jednego z profesorów na Uniwersytecie Stanforda. „Pewien naukowiec, specjalista od badania karaluchów, oprowadza po laboratorium gościa zza granicy. Z dumą pokazuje »podopiecznych«, którzy siedzą zamknięci w szklanych pojemnikach. – Mogą wydzielać szalenie groźne toksyny, trzeba je izolować – tłumaczy. Nagle gość zauważa otwarty słoik i krzyczy: – Niech pan zobaczy, rozlazły się po podłodze, szybko, trzeba ich szukać! Na co gospodarz niewzruszony odpowiada. – Spokojnie, to meksykańskie karaluchy, jak jeden będzie chciał wejść na górę, to reszta zaraz ściągnie go na dół”. – Gdy usłyszałam ten żart, to pomyślałam, że i Polacy lubią czasami bezinteresownie rodakom zaszkodzić – kwituje Wiley.

Cel: Top management

Kariery polskich menedżerów to głównie kwestia międzynarodowej polityki w korporacjach. W ciągu ostatniego dziesięciolecia globalne firmy zamiast wysyłać menedżerów z centrali, starają się pozyskiwać dobrych ludzi z lokalnych rynków i dawać im „kopniaka w górę”, bo to oni są bardziej innowacyjni, kreatywni i ambitni. Ważna jest też polityczna poprawność, która nakazuje zatrudnianie pracowników z różnych części świata i odzwierciedlanie tej struktury także w składzie zarządów, tak by nikt firmie nie zarzucił dyskryminacji. – Polskich profesjonalistów jest coraz więcej – rośnie grupa dochodząca do średnich stopni menedżerskich. Ale nie ma widocznych przykładów Polaków w top management, np. brak polskich prezesów spółek z FTSE 100. Myślę, że jeszcze bardzo wiele czasu upłynie, aż doczekamy się pierwszego rodaka na takim stanowisku – zauważa Aneta Buchert.
Kariera w strukturach korporacji nie jest jeszcze tak szeroko dostępna. Wciąż w Stanach Zjednoczonych 97,7 proc. prezesów największych firm to Amerykanie, 91 proc. prezesów włoskich firm to Włosi, a 85 proc. francuskich to Francuzi. Tym bardziej budzi podziw awans Jarosława Świgulskiego, który kilka tygodni temu został szefem Mars Food na Amerykę Północną. Od 1 lipca jest odpowiedzialny za strategię rozwoju i działalność operacyjną firmy na rynkach w USA i Kanadzie. Świgulski będzie też odpowiadał za strategię i inwestycje produktów żywnościowych w Brazylii, a także za globalną strategię marki Uncle Ben’s. – Zawsze miałem ambicję rozwoju na arenie międzynarodowej. A takiej kariery po prostu trzeba chcieć. Trzeba być otwartym, ciekawym świata i mobilnym – mówi nam. I dodaje, że w jego korporacji liczba Polaków piastujących wysokie stanowiska nie odbiega od innych krajów o podobnej wielkości, ale to raczej dowód na to, że stać nas na wiele. – Przecież nasza historia uczestniczenia w międzynarodowym biznesie jest stosunkowo krótka, niewiele ponad 20 lat – tłumaczy.
O wysokie stanowiska w korporacjach starają się coraz młodsi polscy menedżerowie. W 2011 r. Przemysław Berendt miał 30 lat, gdy został wiceprezesem ds. marketingu w Luxoft, wówczas międzynarodowej spółce informatycznej pochodzącej z Rosji, dziś będącej globalnym dostawcą usług IT, notowanej na nowojorskiej giełdzie. – Miałem niebywałą okazję rozwinąć się wraz z niespotykanie szybkim wzrostem firmy. Kiedy dołączyłem do Luxoftu, firma zatrudniała 2,8 tys. osób i najpopularniejszym językiem był rosyjski, dziś jest nas ponad 9 tys., firma stała się globalna, na co dzień używamy angielskiego. Widoczny jest też wzrost wagi Polski w strukturach firmy – zapewnia. I opowiada, że kiedy Luxoft wchodził na nowojorską giełdę, brał udział w tym procesie i nawet stał na balkonie giełdy, gdy uderzono w słynny dzwon. – Co więcej, zjazd 60 najważniejszych menedżerów korporacji odbył się w tym roku w Polsce. Ale jak to bywa w takich firmach, tu nie stawia się na jeden kraj, tylko na markę globalną oraz na międzynarodową rozpoznawalność i sprzedaż. I w takim kontekście też działają polscy menedżerowie oraz specjaliści w innych korporacjach – tłumaczy Berendt. Dodaje, że rzeczywiście można ich tam spotkać coraz częściej. – Oczywiście nie przeważamy liczebnie Amerykanów, Niemców czy Francuzów, lecz wzrost jest zauważalny. Powodów jest kilka. Po pierwsze sama globalizacja, to, że ekspertów szuka się na całym świecie. Po drugie, Polska na początku lat 90. sprawnie otworzyła się na zachodnie korporacje i ich model pracy oraz awansów. I po trzecie, że po wejściu do UE zaczęliśmy pokazywać, jak bardzo jesteśmy ambitni, głodni sukcesu, pracowici, a do tego kulturowo i komunikacyjnie dobrze dopasowani do zachodnich zasad – wymienia Berendt.
Jego wizja jest niezwykle optymistyczna: – Nowi prezesi Microsoftu i Google’a, czyli firm z gruntu amerykańskich, to Hindusi. Nic nie stoi na przeszkodzie, by za dziesięć lat to Polacy obejmowali tak ważne stanowiska.