W I kw. tego roku ponad milion Polaków miało zajęcie w więcej niż jednym miejscu pracy – wynika z danych Eurostatu. Oznacza to, że było ich o 45 tys. więcej niż przed rokiem i jednocześnie o 83 tys. mniej niż dwa lata temu. Skąd tak duże wahania w stosunkowo niedługim okresie czasu? – Wynika to z faktu, że przed dwoma laty mieliśmy kryzys i firmy, które zyskiwały zamówienia, zamiast pełnych etatów częściej tworzyły niepełne, ponieważ obawiały się, że nie otrzymają kolejnych, nowych kontraktów – uważa Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP. Było więc więcej posad w niepełnym wymiarze czasu pracy, które często trafiały do osób już zatrudnionych.
Drugą pracę miało w I kw. 6,4 proc. spośród wszystkich zatrudnionych w Polsce. W krajach unijnych większy odsetek takich pracowników był tylko w Szwecji (9 proc.), Holandii (8,3 proc.), Danii (7,7 proc.) i na Litwie (6,5 proc.). – Wysoki odsetek pracujących, którzy imają się drugiego zajęcia w krajach starej unii, można tłumaczyć między innymi rozwiniętym systemem zorganizowanej opieki nad dziećmi i osobami starszymi – ocenia Philippe Egger w publikacji "Godna praca w Danii: Zatrudnienie, efektywność społeczna i bezpieczeństwo ekonomiczne". To pozwala osobom w wieku produkcyjnym skupić się na pracy – często u wielu pracodawców. U nas rolę opiekunów dzieci spełniają często dziadkowie, ewentualnie ciężar opieki nad dziećmi spada na kobiety – Polska ma bowiem jeden z najwyższych w krajach UE odsetek mężczyzn wśród "dwuetatowców".
Jak z kolei wskazuje Francesco Renna z Uniwersytetu Akron w Ohio, fenomen drugiego etatu jest ściśle związany z przepisami regulującymi maksymalną liczbę godzin pracy w tygodniu oraz ustaleniami dotyczącymi płatności za nadgodziny. Jeśli pracodawcy bardziej niż płacić za nadgodziny opłaca się zatrudnić dodatkową osobę, często dzieje się to w niepełnym wymiarze. Taki zatrudniony może szukać drugiej pracy jako sposobu na uzupełnienie dochodów. Podobny efekt ma redukcja tygodnia roboczego, jak stało się np. we Francji.
U nas tydzień roboczy nie był skracany. Skąd więc duży odsetek pracujących w więcej niż jednym miejscu?
– Dodatkowa praca związana jest u nas między innymi z rozpowszechnieniem się elastycznych form zatrudnienia, na przykład umów-zleceń i o dzieło, ponieważ wynagrodzenia przy takich umowach są często niskie – twierdzi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Dlatego jego zdaniem ci, którzy je mają, zarabiają na utrzymanie, wykonując dodatkowe zajęcia także u innych pracodawców.
Na takie rozwiązanie decydują się jednak także osoby, które mają stabilne zatrudnienie. Wśród nich są pracownicy służby zdrowia, nauczyciele i przedstawiciele wolnych zawodów. Nie jest to przypadkowe, ponieważ ich wymiar czasu pracy jest na ogół krótszy niż na przykład w administracji czy przemyśle. – Ponadto mogą często czas pracy rozplanować elastycznie. Są więc w stanie dość łatwo godzić pracę główną z dodatkową – tłumaczy prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zwraca też uwagę na to, że w wielu małych firmach są prace, które nie wymagają tworzenia pełnych etatów niezależnie od koniunktury gospodarczej – na przykład związane z księgowością czy bhp. Stąd też tego rodzaju specjaliści mogą dość łatwo znaleźć dodatkowe zatrudnienie. Widać to w statystykach: ponad 95 proc. osób z dodatkowym zajęciem ma co najmniej średnie wykształcenie.