W maju w przedsiębiorstwach zatrudniających ponad 9 pracowników zajęcie miało blisko 5,479 mln osób – podał wczoraj GUS. Było ich o 1,1 tys. więcej niż w kwietniu. To pierwszy wzrost zatrudnienia od czerwca 2012 r., nie licząc stycznia, jednak ten miesiąc jest nietypowy, bo wtedy GUS zwiększa liczbę obserwowanych firm o te, które urosły w ciągu 12 miesięcy.
Eksperci przestrzegają jednak przed optymizmem. Nieznaczny wzrost zatrudnienia wynikał z przesunięcia części sezonowego zatrudnienia z kwietnia na maj - twierdzi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Głównie dlatego, że zima przedłużyła się na kwiecień.
Ten wzrost zatrudnienia oznacza, że rynek pracy znalazł się w stanie kruchej stabilizacji - podkreśla Tomasz Kaczor, główny ekonomista BGK. Według niego, jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, to zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw będzie w końcu roku na podobnym poziomie jak w grudniu 2012 r. Prawdopodobnie firmy oceniają, że koniec kryzysu jest blisko i powstrzymują się ze zwolnieniami. Wiedzą, że zatrudnienie fachowca po poprawie koniunktury jest kosztowne - uważa Kaczor.
Z kolei Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego, oczekuje, że zatrudnienie w przedsiębiorstwach będzie w końcu grudnia o mniej więcej 1 proc. mniejsze niż przed rokiem. A już w maju było niższe o 0,9 proc.
Reklama
GUS poinformował także, że w maju przeciętne wynagrodzenie w przedsiębiorstwach wyniosło blisko 3,7 tys. zł i było o 2,3 proc. wyższe niż przed rokiem, podczas gdy w kwietniu było wyższe o 3 proc. w stosunku do tego samego okresu roku poprzedniego. Zdaniem analityków BRE Banku to m.in. efekt mniej korzystnego układu kalendarza, w którym były dwa długie weekendy. To odbiło się niekorzystnie np. na pensjach tych, którzy pracują na akord.
Stosunkowo niski wzrost płac odzwierciedla to, co dzieje się na rynku pracy - podkreśla Maliszewski. Przy wysokim bezrobociu mała jest siła przetargowa pracowników. Nie nalegają oni na ogół na podwyżki pensji, ponieważ obawiają się utraty zatrudnienia. Ale nawet jeśli nadal dynamika płac będzie relatywnie niska, to dzięki niskiej inflacji siła nabywcza wynagrodzeń będzie większa niż przed rokiem - twierdzi Maliszewski.