W pierwszych trzech kwartałach tego roku średnie wynagrodzenie w przedsiębiorstwach wyniosło 3679 zł brutto i było o 3,7 proc. wyższe niż przed rokiem – wynika z danych GUS. Ale po uwzględnieniu inflacji, która w tym czasie osiągnęła poziom 4 proc., jego siła nabywcza spadła o 0,2 proc.

Reklama

Najwięcej stracili budowlańcy

Schudły portfele pracowników większości branż. Nawet w górnictwie węgla kamiennego i brunatnego, gdzie w poprzednich latach płace rosły na ogół najszybciej, po dziewięciu miesiącach tego roku wzrost przeciętnych wynagrodzeń był mniejszy od inflacji i wyniósł 3,1 proc. Ich siła nabywcza skurczyła się więc o ok. 0,8 proc.
Jednak zdecydowanie więcej stracili pracownicy budowlani, których realne płace są aż o ok. 3,5 proc. niższe niż przed rokiem. Narzekać mogą również osoby zatrudnione m.in. w przemysłach: spożywczym, samochodowym, farmaceutycznym oraz pracujące w handlu detalicznym, w hotelarstwie i gastronomii. Ich realne wynagrodzenia obniżyły się bowiem od 0,5 proc. do ponad 3 proc.
Eksperci są zgodni, że tegoroczny spadek siły nabywczej zarobków to nie tylko efekt wysokiej inflacji.
Gospodarka hamuje z kwartału na kwartał, co powoduje, że przedsiębiorstwa bardzo ostrożnie podnoszą wynagrodzenia, ponieważ obawiają się dalszego pogorszenia popytu na ich wyroby i usługi, a w efekcie osłabienia ich finansów – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP.
Według Piotra Bielskiego, ekonomisty BZ WBK, to dobrze, że przedsiębiorstwa, aby ograniczyć koszty działalności, zamiast zwolnień na większą skalę, podnoszą wynagrodzenia tylko w niewielkim stopniu albo zmniejszają wypłatę premii. Dla pracowników to rozwiązanie nie jest przyjemne, ale lepsze niż utrata pracy – podkreśla Bielski. I przekonuje, że najwyraźniej firmy odrobiły lekcję ze spowolnienia gospodarczego z lat 2001–2002. Wtedy podnosiły dość wysoko zarobki, ale zwalniały pracowników na potęgę, w efekcie liczba bezrobotnych wzrosła aż do 3,2 mln, a stopa bezrobocia osiągnęła 20 proc. Ale gdy powróciła dobra koniunktura, to się okazało, że firmy miały kłopoty ze znalezieniem pracowników. Obecnie chcą tego uniknąć – wyjaśnia Bielski.

Tak źle z pensjami nie było od 1992 r.

Ale i dziś sytuacja na rynku pracy jest trudna – płatnego zajęcia nie ma już blisko 2 mln osób, a do końca roku ta liczba zwiększy się o ponad 100 tys., twierdzą analitycy. To sprawia, że w przedsiębiorstwach nie ma silnej presji na wzrost płac. Pracownicy obawiają się bowiem utraty pracy – i to jest kolejny powód niskiego wzrostu nominalnych wynagrodzeń.
W następnych miesiącach siła nabywcza płac spadnie jeszcze bardziej – przewidują eksperci. Nie dość że podwyżki będą niższe od inflacji, to jeszcze obejmą stosunkowo niewielką grupę firm.
Dlatego uważam, że w całym roku realne wynagrodzenia w przedsiębiorstwach obniżą się o 0,3 proc. – mówi Karolina Sędzimir. Z kolei zdaniem Piotra Bielskiego spadną one o 0,4 proc. Natomiast Marcin Mazurek, ekonomista BRE Banku, spodziewa się jeszcze większego spadku, bo o 0,5–0,6 proc. Ale niezależnie od tego, kto ma rację, to tak źle nie było od 1992 r. Wtedy to po raz ostatni skurczyły się realne zarobki w przedsiębiorstwach (o 3,6 proc.). W następnych latach już tylko rosły – najmniej w 2004 r. (o 0,8 proc.), a najwięcej w 2007 r. (o 6,8 proc.).
Pocieszający może być tylko brak zwolnień masowych