Pod koniec września w urzędach pracy zarejestrowanych jako bezrobotni było zaledwie 47,3 tys. osób posiadających gospodarstwa rolne – wynika z danych resortu pracy. To zaledwie 2,4 proc. ogółu bezrobotnych. Eksperci przekonują jednak, że takich przypadków jest zdecydowanie więcej. – Szacujemy, że rolnictwo ukrywa około 600 tys. bezrobotnych – informuje dr Bożena Karwat-Woźniak z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Zgadza się z tym szacunkiem dr Mirosław Drygas, dyrektor Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN. Dodaje, że mała liczba rolników zarejestrowanych w urzędach pracy wynika głównie z obowiązującego prawa. W większości nie mogą się oni zarejestrować w pośredniakach jako osoby bezrobotne, nawet jeśli pracowali dodatkowo na etacie poza rolnictwem.
Zgodnie z ustawą o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy bezrobotnym może być tylko ta osoba, która nie jest właścicielem lub posiadaczem nieruchomości rolnej o powierzchni użytków rolnych przekraczających dwa hektary przeliczeniowe (według GUS w całym ubiegłym roku dawały one dochód wynoszący 5426 zł). Tymczasem zdaniem ekspertów tylko stosunkowo niewielka część spośród blisko 2,3 mln gospodarstw rolnych jest w stanie zapewnić rodzinom dochód porównywalny do osiąganego przez rodziny pracujące poza rolnictwem. – Takich gospodarstw jest około 300 tys., a około 220 tys. jest w stanie konkurować na rynku – ocenia dr Karwat-Woźniak. Reszta jest na ogół mała i nie zapewnia nie tylko odpowiedniego dochodu, lecz także pracy przez cały rok w pełnym wymiarze. Paradoksalnie zamiast spadać, rośnie liczba pracujących w rolnictwie. Ze spisu rolnego przeprowadzonego w 2010 r. wynika, że liczba osób, które w tym czasie pracowały wyłącznie lub głównie w tym dziale gospodarki, była aż o 249 tys. większa niż przed ośmioma laty i wyniosła 2,2 mln osób. Ten wzrost może być związany z trudną sytuacją na rynku pracy. Utrwala się więc u nas swego rodzaju skansen z potężnym zatrudnieniem w rolnictwie – pracuje w nim prawie tyle samo osób co łącznie w rolnictwie w Niemczech, we Francji i w Hiszpanii.
I to w sytuacji, gdy zajęć w gospodarstwach jest coraz mniej z różnych powodów. – Głównie dlatego, że przybywa maszyn, które powodują, że kurczy się zapotrzebowanie na pracę fizyczną – tłumaczy dr Karwat-Woźniak. Ponadto część gospodarstw polikwidowała hodowlę zwierząt, gdyż nie mogły sprostać wymaganiom sanitarnym narzuconym przez Unię Europejską. Zajmują się więc przede wszystkim uprawą roślin, na którą nie potrzeba dużo czasu przy np. siewie, pielęgnacji i zbiorze w związku z dostępnością bardzo wydajnych maszyn.
Dlatego nieprzypadkowo w rolnictwie jest kilkaset tysięcy osób zbędnych, bez których produkcja rolna by nie spadła. Łagodzą oni jednak sytuację na rynku pracy. Bo gdyby ich doliczyć do oficjalnej liczby zarejestrowanych osób bez zajęcia, to armia bezrobotnych wzrosłaby z 2 mln do 2,6 mln. Wtedy kolejka do ofert zatrudnienia, którymi dysponują urzędy pracy, byłaby znacznie dłuższa niż obecnie. A już dziś na jedną ofertę przypada średnio w kraju 45 bezrobotnych.
Reklama
Zdaniem ekspertów ukryte bezrobocie w rolnictwie szybko nie zniknie. Głównie dlatego, że powiększanie gospodarstw jest powolne, gdyż właściciele niewielkich kawałków ziemi nie chcą się ich pozbyć, bo dzięki nim mają ubezpieczenia i dopłaty bezpośrednie z Unii Europejskiej. Dlatego średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego wynosi ok. 6,8 ha. A jak wynika z badań GUS, dopiero gospodarstwo o powierzchni 50 ha daje zatrudnienie dwóm osobom przez cały rok.