"Największa zdobycz francuskiego państwa socjalnego" może nie przetrwać starcia z kryzysem zadłużeniowym – na rozpoczętej wczoraj konwencji rządząca partia UMP przedstawi propozycje dalszego ograniczenia zakresu jego obowiązywania, a może nawet całkowitego zniesienia.
35-tygodniowy tydzień pracy wprowadzono w lutym 2000 r., gdy premierem był socjalista Lionel Jospin, ale postulatem Partii Socjalistycznej był on już od roku 1981. Zdaniem jego krytyków – centroprawicy i ekonomistów – wbrew założeniom, że krótszy czas pracy to większa liczba potrzebnych pracowników do wytworzenia takiej samej ilości dóbr, wcale nie przyczynił się on do spadku bezrobocia. Zresztą z tego powodu w ciągu 11 lat jego obowiązywania już dwukrotnie łagodzono przepis i wprowadzano wyjątki, które pozwalają w pewnych okolicznościach i pewnych branżach pracować dłużej.
To za mało – uważają politycy rządzącej UMP. Po tym, jak agencje ratingowe zagroziły Francji obniżeniem najwyższej oceny kredytowej, prezydent Nicolas Sarkozy i premier Francois Fillon zaczęli przygotowywać programy oszczędnościowe i sposoby na pobudzenie wzrostu gospodarczego. – W czasie kryzysu utrzymanie 35-godzinnego tygodnia pracy jest niemożliwe – oświadczył nawet sekretarz generalny UMP Jean-Francois Cope.
Nie sposób temu zaprzeczyć. W całej Unii Europejskiej 35-godzinny tydzień pracy obowiązuje tylko we Francji (w większości nowych państw członkowskich pracuje się po 40 godzin, a unijna średnia to 38,6). Ale w praktyce Francuzi spędzają w pracy więcej, bo średnio po 41 godzin tygodniowo. Oznacza to, że w każdym tygodniu statystyczny Francuz wyrabia sześć godzin płatnych nadgodzin, które są dodatkowym obciążeniem dla przedsiębiorstw. Co więcej, w żadnym innym kraju UE różnica między formalnym a faktycznym czasem pracy nie jest tak duża. Nic dziwnego, że francuskie firmy są mało konkurencyjne i niechętnie zatrudniają nowych ludzi.
Reklama
Prawdopodobnie jednak ten argument nie trafi do przekonania większości Francuzów – wystarczy przypomnieć wielotygodniowe i wielotysięczne protesty przeciw podniesieniu wieku emerytalnego (z rekordowo niskich 62 lat). Trudno zatem nie docenić odwagi Sarkozy’ego, który decyduje się na wprowadzenie koniecznych, a bardzo niepopularnych zmian, mimo czekających go wiosną wyborów prezydenckich. Jak wiadomo, niektórzy politycy reformy odkładali właśnie z powodu czekających ich wyborów.