Bezrobocie wśród młodych doszło w wielu krajach UE i w USA do poziomu, który nie był notowany od kryzysu lat 70. Czy to przejściowe zjawisko, które minie wraz z przełamaniem recesji?
Obawiam się, że nie. Tempo wzrostu jest tak powolne, że nie tylko nie generuje nowych miejsc pracy, ale nie zapobiegnie nawet dalszemu powiększaniu się bezrobocia. W Zjednoczonym Królestwie dochodzi ono już do 3 mln osób, z czego połowa to ludzie młodzi. Co gorsza, to przede wszystkim bezrobocie strukturalne – osoby, które pozostają bez pracy przeszło 6 miesięcy i zatracają nawyk pracy. Nawet takie kraje, jak Portugalia czy Irlandia, które przez lata miały bardzo niski poziom bezrobocia, dziś nie są w stanie poradzić sobie z tym problemem. Przy tempie wzrostu wynoszącym około 1 proc. PKB nie ma szans na utworzenie nowych miejsc pracy.
Jak temu zapobiec?
Rządy muszą zerwać z podporządkowaniem się dyktatowi rynków finansowych. W obawie przed utratą zaufania inwestorów wiele krajów wprowadziło drakońskie plany oszczędnościowe. Jednym z przykładów jest Wielka Brytania: premier David Cameron zamierza zredukować w ciągu 4 lat deficyt odpowiadający prawie 12 proc. PKB. Skutkiem takiego działania – i to przynajmniej do 2016 roku – będzie zanik konsumpcji. To będzie generowało dalszy, szybki wzrost liczby osób bez pracy.
Reklama
Co poza wolniejszym tempem cięć w wydatkach powinny zrobić rządy?
Nie ma dziś w budżetach państw pieniędzy na środki, które sprawdzały się w przeszłości. To były przede wszystkim subwencje dla studentów, którzy przedłużając w trudnych czasach naukę, odciążali rynek pracy. Skuteczne były także dotacje dla przedsiębiorstw przyjmujących praktykantów lub rezygnujących ze zwolnień mimo gorszej koniunktury. Zresztą w dzisiejszych czasach te środki i tak nie byłyby wystarczające.



Dlaczego?
Większość europejskich gospodarek przeżywa problemy strukturalne. Bez przebudowy ich modelu działania nie wrócą do szybkiego tempa wzrostu i tworzenia nowych miejsc pracy.
Jak tego dokonać?
Mamy pozytywne przykłady, przede wszystkim trzech krajów Unii Europejskiej, które zdołały utrzymać niski poziom bezrobocia: Holandii, Danii i Austrii. Wszystkie trzy po kryzysie lat 70. zdecydowały się na budowę od podstaw zupełnie nowego modelu rynku pracy. To jednak wymagało solidarnej umowy całego społeczeństwa, która zakładała, że ciężar restrukturyzacji dźwigają wszystkie pokolenia, nie tylko młodzi. Została ona osiągnięta dzięki branżowym porozumieniom związków zawodowych i organizacji przedsiębiorców, w ramach których każdy zdecydował się na ustępstwa. Dziś, gdy w wielu krajach przedsiębiorcy usiłują na własną rękę utrzymać się na rynku, a ruch związkowy jest słaby, osiągnięcie takiej umowy byłoby trudne.
Co takie porozumienie powinno zakładać?
Z jednej strony konieczne jest poluzowanie regulacji rynku pracy. Związki zawodowe muszą przyjąć do wiadomości, że w globalnej gospodarce warunki działania firm zmieniają się tak szybko, że nie mogą być one skazane na utrzymywanie bez końca tego samego personelu. Przykład Hiszpanii, Grecji i Włoch, krajów o głęboko zakorzenionych tradycjach korporacyjnych, pokazuje, jak szybko gospodarka może w takich warunkach stracić konkurencyjność. Taka liberalizacja oznacza, że młodzi na równi ze starszymi pracownikami mają równy dostęp do nowych możliwości zatrudnienia, a zdobycie edukacji zaczyna im się opłacać.
Jaką motywację mają jednak związki zawodowe i starsi pracownicy do zaakceptowania takiej reformy? Przecież ryzykują, iż znajdą się na bruku.
Przykład Danii jest tu bardzo znaczący. Tamtejsze władze pod koniec lat 90. XX wieku wprowadziły system, w którym cały ciężar ochrony socjalnej został przejęty przez państwo. Jednocześnie warunki wypłaty takiego zabezpieczenia zostały zasadniczo zmienione. Skończono z układem, w którym bezrobotnym bardziej opłaca się pozostać w domu, niż pracować za niewiele więcej pieniędzy. Warunkami utrzymania zasiłku są poszukiwanie pracy, udział w szkoleniach, przyjmowanie nawet tych ofert, które nie do końca odpowiadają aspiracjom. Z kolei w Holandii związki zawodowe zgodziły się na ograniczenie w ramach umów zbiorowych pensji pracowniczych w zamian za zobowiązanie pracodawców, że utrzymają zatrudnienie, m.in. pracę na część etatów. Dziś poziom aktywności zawodowej w Holandii dochodzi do 80 proc. osób w wieku produkcyjnym i należy do najwyższych na świecie.
System edukacji w wielu krajach europejskich produkuje każdego roku miliony absolwentów, których nie potrzebuje rynek pracy. Jak to zmienić?
Tu wzorem powinny być Niemcy, gdzie tylko 7 proc. pracowników poniżej 25 lat pozostaje bez pracy. Jego podstawą są trzyletnie szkoły średnie, które współpracują z lokalnymi przedsiębiorstwami i rozpoznają ich potrzeby. Dzięki temu absolwenci mogą być właściwie pewni, że po ukończeniu szkoły dostaną pracę.
Po 2004 roku do radykalnego spadku poziomu bezrobocia w Polsce przyczyniła się masowa emigracji młodych ludzi do krajów, gdzie pracy było więcej, głównie Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Czy to nie jest dobre rozwiązanie dla państw, które dziś przeżywają trudności na rynku pracy?
Dziś sytuacja jest inna. W Europie są rzeczywiście państwa, które jak Niemcy, Dania czy Holandia, mają o wiele niższe bezrobocie niż Wielka Brytania czy Hiszpania. Tyle że tam potrzeba pracowników z bardzo konkretnymi kwalifikacjami, a nie młodych ludzi do przysłowiowego zmywaka. Dlatego taka opcja jest atrakcyjna tylko dla ograniczonej grupy. Z kolei ci, którzy zdecydują się na emigrację poza Europę, muszą być świadomi, że konkurują już z innymi pracownikami w skali globalnej. Dobrym przykładem jest Australia, gdzie w pierwszej połowie tego roku po raz pierwszy w historii liczba imigrantów z Chin przewyższyła liczbę przyjezdnych z Wielkiej Brytanii. Stało się tak, bo Chiny mają już wielu młodych absolwentów uczelni, którzy spełniają surowe kryteria australijskich urzędów migracyjnych.