W naszym niedawnym sondażu 36 proc. badanych odpowiedziało, że rozwiązania zawarte w Polskim Ładzie będą dla nich korzystne. Jednak aż 55 proc. odpowiedziało, że nie. To nie jest zaskoczeniem?
Nie jest, zważywszy na sposób uprawiania politycznego PR. Ludzie obawiają się, że za koszt wprowadzenia kwoty wolnej będą musieli zapłacić w taki czy inny sposób. Mogą nie rozumieć też przedstawianych rozwiązań. Stąd poczucie chaosu i niepewności. Oczywiście z wyliczeń Ministerstwa Finansów na podstawie danych administracyjnych wynika dokładnie odwrotnie. Że więcej osób zyska, niż straci. Tyle że do tych danych nie mają dostępu niezależni eksperci.
Chodzi jednak o proporcje. Anna Kornecka, do niedawna minister z rekomendacji Porozumienia Jarosława Gowina, wskazała, że teza o tym, że 90 proc. Polaków zyska, jest nieprawdziwa.
Zysk należy traktować jako efekt netto wszelkich zmian podatkowych, które dotkną osoby fizyczne na umowach o pracę i w działalności gospodarczej. Dla wielu osób te zmiany będą neutralne lub wręcz symboliczne. Więc teza o tym, że relacja zyskujących do tracących wyniesie 90 proc. do 10 proc., jest nieprawdziwa. W tym sensie minister Kornecka miała rację. Poza tym warto zwrócić uwagę na efekt suwaka – im mniej osób traci, tym traci bardziej. By skorzystało aż 90 proc., jak twierdzi rząd, musielibyśmy bardzo dociążyć tę niewielką mniejszość. Czyli właśnie osoby najlepiej zarabiające. Nie jest przy tym wykluczone, że one z kolei poszukałyby możliwości uniknięcia gwałtownego wzrostu opodatkowania. Choćby poprzez inną rezydencję podatkową. Im większe efekty dystrybucji i im mniej tracących, tym większe ryzyko dla finansów publicznych. Dlatego przy konstruowaniu jednolitej daniny w 2016 r. przyjąłem, że osób tracących nie powinno być mniej niż 25 proc., aby nie zachęcać ich do optymalizacji podatkowej. Z punktu widzenia możliwości realizacji dochodów budżetowych trudno wyobrazić sobie gorszą reformę niż tę nadmiernie przesuwającą suwak, np. do 1 proc. tracących na rzecz 99 proc. zyskujących.
Reklama