Kilka dni temu "Super Express" opublikował wyniki sondażu, który na jego zlecenie przeprowadzono. Gazeta postanowiła spytać Polaków, jak oceniają pomysł wprowadzenia dodatkowego progu podatkowego w wysokości 50 proc., dla dochodów powyżej 120 tys. zł rocznie? Dla jasności: chodzi o kwotę brutto (bo sondaż dotyczył progów podatkowych). W praktyce - 7 tys. zł miesięcznie "na rękę".

Reklama

I okazało się, że niemal połowa Polaków popiera tę propozycję (22 proc. ankietowanych uznała, że to bardzo dobry pomysł, zaś 24 proc. że raczej dobry pomysł). Przeciwnego zdania jest 1/3 obywateli (19 proc. uważa próg 50 proc. za raczej zły pomysł, zaś 14 proc. za bardzo zły pomysł). 21 proc. respondentów nie miało wyrobionego zdania na ten temat.

O podatkach i progach podatkowych można by dyskutować długo. Oczywiste jest to, że 10 zł oddane państwu przez kogoś zarabiające bardzo mało jest większym obciążeniem dla obywatela niżeli 30 zł oddane przez zarabiającego bardzo dobrze. Równie oczywiste jest to, że państwo musi ściągać podatki, by zapewniać wspólną infrastrukturę i usługi. O tym, czy pieniądze są właściwie wydawane - oczywiście moglibyśmy dyskutować równie długo jak o samej wysokości obciążeń.

Reklama

Dojmujące jednak jest to, jakie kwoty uchodzą w Polsce za przejaw bogactwa. Powiedzmy bowiem wprost: o zarobkach na poziomie 7 tys. zł miesięcznie większość Polaków może pomarzyć. Zarazem to pieniądze, które nie gwarantują życia na wysokim poziomie. Ot, można kupić mieszkanie na kredyt, jakiś samochód i raz w roku wyjechać na wakacje. Czy to dużo? Zapewne jak na nasze realia całkiem sporo, ale nie tyle by mieć kogoś za bogacza i chcieć pobierać od niego połowę zarobionych pieniędzy ponad próg 120 tys. zł rocznie.

Rządowe media często przekonują nas, że Niemcy nam czegoś zazdroszczą. Warto więc wiedzieć, że średnie wynagrodzenie brutto w Niemczech w 2019 r. wyniosło niemal 4 tys. euro. Czyli w przeliczeniu na złote - prawie 18,5 tys. zł. Przypominam, mówimy o średnim wynagrodzeniu; nie o "bogaczach".

Reklama

W Polsce - i sondaż opublikowany w SE doskonale to pokazuje - bronimy się rękami i nogami przed stworzeniem klasy średniej, czyli ludzi żyjących na przyzwoitym poziomie, którzy nie muszą martwić się zakupem butów i kurtki dla dzieci, a zarazem mogą pomarzyć o luksusowych autach, jachtach czy pięknych willach rodem z seriali TVN-u.

Rządzący doskonale o tym wiedzą, więc będą podsycali konflikty między "biednymi" a "bogatymi". Podczas gdy ci naprawdę bogaci, którzy - pełna zgoda - powinni płacić większe podatki, sobie znakomicie poradzą, bo stać ich na skuteczną optymalizację podatkową.

Nie mam wątpliwości, że system podatkowy wymaga zmian. Ba, należę do nielicznej grupy osób, która uważa, że sama powinna płacić wyższe podatki. Bo ja - jako dziennikarz - korzystam z przywileju 50-proc. kosztów uzyskania przychodu, w związku z czym płacę mniej od zarabiającego podobnie do mnie stolarza czy handlowca. Nie możemy jednak godzić się na szczucie jednych drugimi. W naszym interesie nie jest to, by kosmiczne obciążenia nakładać na ludzi zarabiających trochę lepiej od nas. Bo, jestem o tym święcie przekonany, jako społeczeństwo nic na tym nie zyskamy. A pytanie, które powinniśmy teraz zadawać, brzmi nie ile podatków ma płacić klasa średnia, tylko: jak to się stało, że 7 tys. zł miesięcznie nadal uchodzi dla wielu z nas za nieosiągalne bogactwo.